54 Regaty GWG w 2013 roku
54 Regaty o puchary przechodnie:
Prezesa Ligi Obrony Kraju
oraz
Przewodniczącego Rady Miasta Gdyni
Pogoda w tym roku była zupełnie kontrastowa w porównaniu do pogody z roku ubiegłego. Za to podobna do pogody z regat samotników i regat rocznicowych. Miało wiać słabo. Niezupełnie to się sprawdziło, bo wiało jednak trochę, aż do Władysławowa. Dopiero po północy Neptun zakręcił wiatr zupełnie.
Ale po kolei. Rekordowa frekwencja w tym roku. Zgłosiło się aż 36 jachtów, wystartowało 35. To dużo, jak na te właśnie regaty. Wiatr wschodni podczas startu zapowiadał halsówkę do Helu. I tak było. Wiało 3-4 Bf a jachty pracowicie zmierzały w kierunku końca półwyspu. Część poszła w Zatokę, czyli w lewo, większość jednak w prawo. Co było lepsze, trudno powiedzieć. Tak czy owak przy Helu można było zweryfikować swoje osiągnięcia. Za Helem odpadanie i coraz pełniejszy wiatr, pozwolił w końcu na postawienie spinakerów. Nie wiało mocno, płynęło się spokojnie i niezbyt szybko. Za to wiatr powoli odkręcał na coraz pełniejszy. Po halsówce do Helu, zapowiadała się znacznie dłuższa halsówka w drodze powrotnej, co gorsza pod silny prąd. Około drugiej w nocy pan mórz wyłączył nam napęd i jachty stanęły. W różnych miejscach. Ci szybsi już w drodze powrotnej, a jak byli dalej od brzegu, to prąd nie cofał. Reszta albo płynęła jeszcze do pławy WŁA, albo stała pod brzegiem. Ci mieli gorzej. Bez wiatru jachty stały się niesterowne, niektóre obracało w różne strony.
Przed świtem pojawiły się leciutkie podmuchy i można było rozwinąć zawrotną prędkość 0,5 węzła. Wstawał świt, zupełnie bezchmurny i prawie bezwietrzny. Pod brzegiem pojawiła się mgiełka, w której jachty były w połowie widoczne. To znaczy było widać topy masztów, albo niewyraźne kadłuby. Jak zjawy pojawiały się znajome jednostki i twarze, by po chwili zniknąć za zasłoną. Ponieważ dalej wiatru prawie nie było, część jachtów zaczęła zgłaszać wycofanie się. Jakby na przekór i za karę, niewiele później słońce rozruszało powietrze, można było ruszyć szybciej. Jeden węzeł, potem półtora, potem dwa, z czasem więcej. Tylko że pod wiatr. Halsówkę zawodnicy rozegrali różnie. Albo pod brzegiem, albo daleko w morzu, nadkładając drogi, ale omijając prąd.
W końcu, za Helem, można było odpaść i postawić spinakery. Wiatr cały czas powoli się zwiększał. I skręcał. A że wiało z kierunków wschodnich, to fala się zrobiła. Końcówka pod spinakerem, w coraz silniejszym wietrze, na coraz większej fali i fordewindzie, pozwoliła zaznać radości żeglugi. Ostatni jacht na mecie, Kipu, pojawił się o godzinie 19:45.
Do zobaczenia za rok, kto wie jaka pogoda wtedy będzie…