Tomasz Konnak – Pallasem na Regatach Neptuna, rok 2005
No i znów Pallas popłynął na regaty, tym razem takie trochę bardziej zabawowe, do naszego ulubionego klubu Neptun. Czemu klub jest ulubiony to tym, którzy tam byli, chyba nie trzeba tłumaczyć. Innym – no cóż – wybierzcie się w końcu.
Startujemy
Ponieważ start do regat odbywa się w sobotę rano, to w drogę z Gdyni ruszamy w piątek po pracy. No i około godz. 18 załoga jest w komplecie. Tym razem, po raz pierwszy od bardzo dawna, jest komplet załogi. Magda, Piotr, Jacek i ja. Ciasno, jak nigdy. Typowe znoszenie gratów na jacht, pakowanie i około godz. 19 wypływamy. Wieje nie za mocno, ale wieje, można to nawet określić jako 1B. Jak na warunki ostatnio panujące to wręcz rewelacja, jest szansa, że przed północą dopłyniemy. Oczywiście, tradycyjnie w buzię czyli w pysio. Ale nie aż tak bardzo. Do tego stopnia, że zaraz za główkami portu spinaker idzie w górę i nie schodzi z masztu aż do samego Neptuna. A że bajdewind – nic to, pełny jest, żagiel pracuje, jacht płynie. No i płynie dość szybko, cały czas jednym halsem, choć pod Portem Północnym wydawało się, że jest za ostro, i żeby ominąć koniec falochronu trzeba będzie jednak spinakera zrzucić. Ale nie, przechodzimy w odległości może 100 metrów od głowicy. Cały czas spokojnie, wiatr słaby ale na tyle silny, że przed godziną 21 znajdujemy się już pod samym klubem.
Neptun
Wiatr cichnie a raczej odkręca, ostatnie metry płyniemy bardzo powoli. Wchodzimy do basenu klubowego i tu pewna konsternacja – jest ciasno. Nasze ulubione miejsce zajął Menuet, który wyszedł z Gdyni godzinę przed nami. Poza tym, niemal wszystkie miejsca zajęte. Na samym grocie wpływamy powoli w głąb i jest gdzie stanąć – miejsce Humbaka, o którym pamiętam, ze miał płynąć gdzieś na Bałtyk. Stajemy. No i natychmiast atak komarów. Góra od sztormiaka zabezpiecza moje górne rejony ciała, ale krótkie spodnie powodują, że krwiożerczy atak trwa w najlepsze. Oczywiście, wychodzi na jaw skleroza – jak się płynie do Neptuna latem to trzeba mieć na jachcie firanki do zasłaniania luków oraz coś antykomarowego – siatkę Off-ów na przykład, albo elektroniczny odstraszacz komarów, który pożyczyłem, ale został sobie na biurku w domu… Po sklarowaniu jachtu idziemy na drugą stronę, gdzie płonie ognisko i trochę ludzi się kręci. A nawet nie trochę, a całkiem sporo. Zostajemy poczęstowani rybą zapiekaną w folii aluminiowej no i siedzimy sobie przy ognisku, zajadając to i owo i bratając się z załogami innych jachtów.
A rano jak rano
A rano jak rano, pobudka dość wcześnie czyli o 8 rano, śniadanie i naprawa rozwalonego karabińczyka na brasie. Nie ma co wstawić w jego miejsce więc idzie w użycie ciężka szekla, jedna z kilku wielkich szekli zapasowych. Wygląda to dość zabawnie, ale działa. Idę zgłosić jacht do regat i szykujemy się do startu. Wychodzimy jako pierwsi, o 9.30 czyli pól godziny przed startem. No i czekamy sobie, czekamy, czekamy, czas mija a tu nic – pusto. O 10 wracamy do klubu gdzie się dowiadujemy, że start został przełożony na 11. No to mamy chwilkę, cumujemy przy kei gościnnej. Ponowne wyjście na rozlewisko i start. Jachtów jest sporo, jak się potem dowiedziałem było ich łącznie 27, co jest już niezłym wynikiem. My trafiamy do grupy jachtów turystyczno-regatowych wraz z jachtami: Lotis, Fen, Fenn, Emikamar. Wszystkie te jachty mają kształty ćwiartek albo podobne, takielunek ułamkowy, wyższy maszt no i lepsze żagle. Nasza grupa ma dłuższą trasę, która do Jastarni wiedzie przez molo w Sopocie. Krótsza trasa, dla jachtów wolniejszych, jest bezpośrednia z Górek do Jastarni.
Regaty czas zacząć
Start w końcu, wychodzi nam całkiem nieźle, jesteśmy w czołówce i się zaczyna halsówka do wyjścia w słabym wietrze, ale nie aż tak słabym. Wieje na tyle mocno, że dzięki skupieniu załogi cały czas jesteśmy tuż za ćwiartkami. Ale niestety, wiatr powoli siada i na wysokości AKM jesteśmy już na trzeciej pozycji w naszej grupie. Emikamar i Lotis powoli się oddalają. Walka z Fenn’em kończy się chwilowo gdy ten w wejściu wchodzi na mieliznę. Po chwili schodzą, ale są za nami. Halsówka w samym wejściu – jak juz kiedyś pisałem – można się przyzwyczaić 😉 Wychodzimy w końcu na Zatokę, kurs na ominięcie Portu Północnego, bajdewind ale chwilowo bez halsowania. Jakoś sobie cały czas radzimy, mimo słabiutkiego wiatru. Towarzystwo się trochę rozpływa, jak to na kursach pod wiatr. Powoli zbliżają się większe jachty jak na przykład Morka, która nas wyprzedza gdy płyniemy już wzdłuż falochronu Portu Północnego. Odpadamy trochę, i za Portem decyzja – skoro Lotis i Emikamar są przed nami to nie mamy nic do stracenia i spinaker idzie w górę na pełnym bajdewindzie. Ale czy to przynosi efekt trudno powiedzieć. Wiatr powoli rośnie i spinaker robi się coraz bardziej dyskusyjny. Widzimy, ze za nami dwa jachty też stawiają spinakera, wydaje nam się, że jeden to Fenn, ale nie mamy pewności. Płyniemy już bezpośrednio na koniec mola w Sopocie, gdzie ma być boja zwrotna. Wiatr rośnie i lekko odkręca, czas spinakera zrzucić. Heh, okazuje się, ze 3 załogantów to jakoś tak dziwnie dużo i ciasno im w kokpicie, ale manewr idzie sprawnie. W rosnącym cały czas wietrze (ale bez przesady, może dwójka się zrobiła) mijamy boję przy molo. Potem się okazało, że to nie była boja z naszych regat ale z regat trimaranów ale nic to, skoro wszyscy ją okrążyli. Ponieważ coś w końcu wieje a do tego zrobiła się halsówka to jest ciekawiej.
Jastarnia
Zaczyna chlapać, niektórzy się ubierają. Trochę zwrotów w takt zmian wiatru, towarzystwo się tasuje, jachty giną nam z oczu. Zrobiło się późno i głodno. Jacek schodzi pod pokład i robi kanapki, gorące kubki. Trochę to trwa, ale ożywiamy się. Jednym dłuższym halsem podchodzimy pod Hel. No i klęska – nagle wiatr odkręca o 30 stopni, w lewo. Mam jeszcze nadzieję, że może wróci, ale nie. No cóż, wszystkie jachty na lewo od nas są do przodu, tak sobie myślę. Ale jednak nie do końca! Może mieli słabszy wiatr, może coś innego, w każdym razie, nagle tuż przed dziobem przechodzi nam Fenn. Mobilizacja załogi i po kolejnym zwrocie zostają nam za rufą. Teraz tylko ich pilnować a jednocześnie gnać do mety, bo w końcu to są regaty etapowe. Nie wiem w sumie dlaczego, ale w słabnącym wietrze zostają powoli, ale cały czas coraz bardziej z tyłu. Podchodzimy już pod Kaszycę, jesteśmy tuż przy niej i nagle wiatr wraca na stary kierunek spod Helu. Czyli ponowna zmiana o 30 stopni, tym razem w prawo. Heh, biednemu zawsze w oczy wieje. Wejście do Jastarni robi się dokładnie pod wiatr, Fenn przez to zostaje już zupełnie za rufą. Wchodzimy i zaczynamy liczyć zwroty. Nie wypływam poza tor wodny bojąc się konkurencji za rufą. W końcu, w końcu jesteśmy w porcie. Wyszło 18 zwrotów. Wypatrujemy pilnie jachtów z naszej grupy. Są Lotis i Emikamar ale nie ma Fena i Fenna. Znaczy nie jest najgorzej. W Jastarni jak to w Jastarni – ciasno, ale znajdujemy miejsce bezpośrednio przy nabrzeżu – luka dokładnie długości Pallasa. Mało jachtów dopłynęło jak na razie, jesteśmy dopiero ósmym, mimo że dochodzi godzina 19. Klarujemy jacht, bierzemy talony na obiad i idziemy do knajpki, gdzie ma być obiadokolacja, spotkanie załóg i koncert szantowy w ramach imprezy integracyjnej.
Niedziela
Przychodzi niedziela rano, wiatr słabiutki, a do tego odkręcił, tak, tak o 180 stopni niemal… Start w basenie portowym, troszkę ciasno jest.
Manewrujemy, kombinujemy i wtopa. Tuż przed startem zrobiła się taka sytuacja, że nie mam wyjścia i musze robić zwrot przez rufę. A przy tym wietrze, którego nie ma to duża strata. Pracowita halsówka w porcie i potem na torze wodnym. Wiatr śladowy. Powoli, powoli w całej masie jachtów przebijamy się do przodu. Ćwiartki już nikną z oczu. Tym razem nikt nie liczy zwrotów, ale było ich dużo. Pokonanie toru wodnego do Kaszycy zajęło nam godzinę. W grupie cały czas mamy mniej więcej trzecie miejsce. Ciągle tasujemy się miejscami z Fenem i Fennem. Lotis powoli się oddala, Emikamara nie możemy zlokalizować. Jedyną atrakcją są opalające się na większych jachtach panie. Poza tym gładka woda, leciutki wiaterek i upływający szybko czas.
A jednak do Gdyni
Przed drugą decydujemy się na płynięcie bezpośrednio do Gdyni. To i tak potrwa i jest pod wiatr, a przysłana SMS-em prognoza wyraźnie mówi, że wiatr ma być silniejszy w okolicach południa, a wieczorem ścichnie. No to na drogę do Górek a potem znów do Gdyni go nie wystarczy, a nie chcemy wracać rano bo do pracy trzeba. Zmieniamy kurs na Gdynię, odpadamy i po chwili przychodzi wiatr, nic wielkiego ale można powiedzieć, że jest… Jasny gwint, nie mógł kilka godzin wcześniej? Ale i tak już za późno, decyzja zapadła. Większość jachtów w zasięgu wzroku już przed naszym odpadnięciem uruchomiła silniki i skierowała się do Górek albo właśnie Gdyni. Oddaję ster, wyciągam książkę, ale po cichu jeszcze sobie myślę, że przyjdzie w końcu taki dzień, najlepiej w tym sezonie, że zawieje tak powyżej czwórki. Niech w końcu pokaże się normalna, żeglarska pogoda a nie to co jest od dwóch lat. Tak, żeby się trzeba było refować a załoga zobaczyła, co to znaczy szalejący spinaker, którego nie można ściągnąć… Bo pływanie bez wiatru jest wykańczające nerwowo i mimo, że w tym roku radzimy sobie naprawdę dobrze, to Pallas powinien dostać i wiatr i falę w końcu… Byliśmy w Gdyni po 16 i faktycznie, pod wieczór wiatr ścichł zupełnie…
Tomasz Konnak
zdjęcia: Piotr Duszka i Adrianna Malinowska