58 regaty GWG – relacja z pokładu s/y „Jaricho”

Że będzie ciężko wiatrowo było wiadomo od paru dni, nie żebyśmy się bali tych 20-30 węzłów wiatru, ale z północy to już rodzi poważną falę, a przy tych regatach w zasadzie wzdłuż brzegu półwyspu to już nie przelewki, respekt dla żywiołu trzeba mieć i dlatego zaopatrzyliśmy się w nowe kamizelki pneumatyczne pożyczyłem od kumpla dobrą tratwę ratunkową, przygotowaliśmy zestaw żagli na zmianę i pełen obaw o jacht ruszyliśmy do boju.
Start spieprzyliśmy koncertowo bo… na początku postawiliśmy pełne żagle i chwilę przed startem przyszedł szkwał, taki nie silny ale przestraszony prognozami postanowiłem się jednak zarefować, błąd bo tą milę do rozprowadzającej byśmy się przemęczyli a tym sposobem jak rozpoczęła się procedura startowa to my kończyliśmy zarefowanie. Na start weszliśmy spóźnieni, nie dużo ale jednak. Po starcie kolejny błąd, zapatrzony na Tomka (Walianta) szedłem długo prawym halsem a Jaricho na prawym chodzi tępiej do wiatru i do tego pod brzegiem zaczął słabnąć wiatr. Robiliśmy zwrot na lewy dosyć późno i i tak musieliśmy zrobić rozprowadzającą na dwa halsy.
Za rozprowadzającą która oddalona była od startu na jedną milę rozrefowaliśmy grota i piękną połówką do lekkiego baksztagu goniliśmy Czarodziejkę. Cała załoga na balaście ( przydało się te kilkaset kilo) mimo tego w połowie zatoki dogoniła nas Andromeda a potem Orion. Jazda była przednia, fala nie za duża, półwiatr więc ze zdziwieniem patrzeliśmy jak na Pallasie rośnie spinaker. Nawet przyspieszył ale kurs jakim jechał był ewidentnie niekorzystny, mieli kilka wywózek , więc z jeszcze większym zdziwieniem przyjęliśmy rosnący spinaker na Czarodziejce która cały czas szła przed nami a po postawieniu czarnego diabła ewidentnie zyskaliśmy na wysokości i przegoniliśmy ją. Tym czasem my zdecydowanie goniliśmy Mistrala i wyprzedzimy go, doszliśmy do Helu i zasłonięci lądem dogoniliśmy dwa jachty które nas łyknęły na zatoce ( Andromedę i Oriona) jednak lżejsze na słabym wietrze wyrywa a nasze Jaricho w UK miało nazwę Andromeda więc tym bardziej chciało się zrehabilitować a i pojedynek z klubowym kolegą, też Zbyszkiem dał mi wiele satysfakcji .
Przed Helem zaoczyliśmy wchodzący na zatokę Dar Młodzieży a że mój syn i zarazem dziobowy odbywa na nim teraz praktykę wykonałem do niego telefon, chwila rozmowy, wyjaśnień który jacht to my ( oczywiście bez skutecznie) i dowidziałem się że mamy przeje….. bo fala na morzu ma co najmniej dwa metry. Już mnie głowa rozbolała.
Po wyjściu za Hel zaczęło się znowu rozwiewać, w planie było postawienie geni dwójki i drugi ref na grocie.
Ale plany jedno a realizacja drugie. Tzn. drugi ref na grocie założyliśmy jeszcze przy ostatnich podrygach dnia, ale Genia została jedynka, a ma ona chyba 150 % bo jeszcze był czas, jak się zaczęła za półwyspem fala, ściemniło się, to już mi przeszła ochota na wysyłanie ludzi na dziób z obawy aby któryś nie katapultował do wody.
Odeszliśmy od półwyspu dosyć dobrze, zgodnie z zasadą że przy lądzie może być prąd, i na pewno tam jest bo tak wieje że nie ma innej opcji postanowiłem zrobić WLA jednym halsem, po dobrej godzinie jak już wszystkie inne jachty szły prawym zrobiliśmy zwrot. I tu kolejny błąd laika ( czyli mój) genua dwójka została na pokładzie przygotowana do postawienia na lewym relingu. Pomroczność jasna, bo inaczej tego nazwać nie umiem. Kilka fal i od razu zauważyłem że ją stracimy. Pytam załogi kto ją wiązał ?? Robert się zgłosił, więc rozkaz padł „idziesz poprawić” normalnie zaćmienie umysłu albo początki choroby morskiej, żeby zostawić żagiel na pokładzie w takich warunkach, Ale Robert posłusznie poszedł poprawić… żal mi go było bo raz po raz obrywał od fali, jeszcze bidulek wystąpił w adidasach. Cały mokry wrócił do kokpitu po chwili już był pod pokładem.
Szliśmy tak całą chwilę, fala za falą się przelewała, wiatr 16-20 węzłów a ja tu co… z niedowierzaniem patrzę jak mi prędkość słabnie, do tego mieliśmy wejść na WLA a idziemy na Jastarnię. Dobieram żagle (co nie jest łatwe bo wieje 5B a ja na dużej Geni) jacht nie ostrzy prędkość spada z 6 węzłów do 5, potem do 4, potem jeszcze mniej nawet do 3, już mi się skończyły pomysły ale co tam? Patrzę i widzę że genia dwójka bardzo ładnie pracuje, ale… w wodzie, fuck.
Zwrot na lewy , żeby burta poszła w górę, wysłałem Przemka aby ogarnął ten bajzel i tak z 30- 40 minut szliśmy w morze dopóki żagiel nie powędrował tam gdzie jego miejsce, czyli do środka. Przemek się naprawdę umordował i zmókł. Na szczęście woda była naprawdę ciepła, z resztą wiatr też… jak nie z północy.
Jak już się uporaliśmy z genią powrót na jedyny właściwy kurs… WLA. W zasadzie prognozy trochę przesadziły ku naszemu miłemu zaskoczeniu i zapowiadanych szkwałów po 30 węzłów nie było. Wiało regularnie 16-20 kts w szkwałach do 25, jeden taki przyszedł przed Władkiem, o jak ja żałowałem że nie mamy założonej geni dwójki. Jacht położył się na wodzie, fale zalewały żagiel na dwa trzy metry i naprawdę bałem się że nie dowieziemy go do WLA, przyszedł pół godziny za wcześnie. Pytam Przemka ( bo on nawigował) ile do WLA? A on mi mówi że 3.7 mili to było najdłuższe 3.7 mili w moim życiu. Pytałem go chyba 5 razy czy długo jeszcze, jak moja malutka córka gdy jechaliśmy na narty a ona już w Wejherowie pytała ”Tato daleko jeszcze?”.
Na szczęście żagiel wytrzymał do pławy dotarliśmy i nawet ją okrążyliśmy lewą burtą, rozrefowaliśmy grota i zaczęła się jazda, koło 8 węzłów z logu i nawet 11 z GPS jak zjeżdżaliśmy z fali. Obok nas trochę z tyłu trochę bliżej brzegu trzymał się jakiś jacht, z braku innych możliwości domniemam, że była to Czarodziejka, ale tracking wyjaśni tę zagadkę. Dojechałem tak do Jastarni i wykończony warunkami, początkiem choroby morskiej (ból głowy i otępienie) poszedłem zalegnąć do kambuza. Obudziłem się dopiero po zwrocie za Helem. Jak się okazało chłopaki postanowili iść po naszym śladzie w tamtą stronę i Czarodziejka na zatokę wpłynęła przed nami. I tak już zostało aż do mety.
Żegluga przez zatokę połówką to już była bajka, chwilę przed metą zobaczyłem jacht który był za nisko i musiał się docinać, okazało się potem że to Saint Amour nasz główny rywal i wchodził na metę pół długości kadłuba przed nami.
Ale po przeliczeniu to my zajęliśmy pierwsze miejsce w KWR.
Było ciężko silny wiatr i stroma, dziwna fala ( jakby martwa) spowodowały u połowy załogi i u mnie dolegliwości.
ale było warto. Super regaty ( jak zawsze) i satysfakcja niesamowita.
Do zobaczenie za rok.

Zbyszek Cholewa z pokładu „Jaricho”

 

pl_PLPolski
Powered by TranslatePress