56 Regaty GWG – relacja z pokładu „Jaricho”
To były bardzo… bardzo udane regaty.
A wyglądało, że nie uda się wystartować. Od rana same przeciwności losu. 🙁
Zacznijmy od tego iż sezon był bardzo pracowity z masą wyjazdów żeglarskich zagranicznych, zarówno moich jak i wspólników od jachtu więc w zasadzie było to pierwsze wyjście naszego jachtu w morze w tym roku. Gdy tylko (podobnie jak u Nicrama) pojawiła się okazja do wyjście choć na chwilę na Bałtyk i powiedziałem sobie, że nie odpuszczę.
Przemek kilka tygodni temu stwierdził, że trzeba wymienić pasek klinowy bo się ślizga więc zakupił nowy z takimi samymi oznaczeniami jak na starym i mieliśmy go w tygodniu wymienić no i umyć przy okazji jacht z glonów (w końcu stał dwa miechy prawie nie ruszany to na pewno zarósł).
Tak więc jak zawsze na ostatnią chwilę wpadamy w sobotę do przystani PKM w Twierdzy, wypakowujemy graty, ja się zabieram za wymianę paska i… szok – jest za krótki i to z trzy centymetry. Jak to się stało przecież był ten sam rozmiar (teoretycznie). Co robić? Przemek wydzwania syna, potem Tomka może ktoś podjedzie kupić dłuższy i zdąży nam dowieźć.
Hm ale jest już dwunasta, jacht zasztauowany i chyba nici z regat bo nie mamy ładowania i chłodzenia silnika, jacht stoi dłuższy czas pewnie nie odpali bo akumulator padnięty. Szkoda gadać, trzeba odpuścić regaty.
No ale w końcu miałem w szkole ksywkę MacGyver, rozbieram napinacz, na maksa cofam alternator aż się opiera o blok silnika i na chama naciągam pasek. A co tam, nawet niech pęknie po drodze, Tomek już kupuje drugi, byleby się dostać do Gdyni.
Pasek założony, Przemek sięga za stacyjkę, prąd jest przekręca i… cyk, nic, silnik nie kręci.
Podpinamy zapasowy akumulator na kablach, druga próba i cyk… bendiks się napina, ale silnik nie kręci.
W akcie desperacji chwytam za siedemnastkę płaską, i pomagam rozrusznikowi obrócić silnikiem. Jak już przekręcił pół obrotu to daje radę i po kolejnych dwóch silnik zapala. Ufffff. Jest nadzieja!
Silnik pyka na wolnych obrotach, ładuje akumulator, kończymy załadunek i klar. Wychodzimy. Lekko wstecz, na środek wyjścia z Twierdzy, potem mała naprzód, powoli idziemy do wyjścia i… nagle stajemy, na kilu. Ożesz w mordę, wsteczny, wszyscy na jedną burtę, do przodu, jakoś się przebijamy. Ufff jednak damy radę. 10 metrów przed wyjściem z twierdzy bum… znowu stajemy na kilu. No nie wierzę czy to jakieś fatum? Tym razem mocniej siedzimy, ale cała do przodu i rozbujanie jachtu pomaga, jakoś się przebijamy, mijamy główki Twierdzy i wypływamy na głęboką wodę. Idziemy do przodu ale… 2400 obr/min, niecałe trzy węzełki, kulminacja następuje na wysokości kapitanatu gdzie dostajemy podmuch od dziobu i praktycznie stajemy w miejscu, być może zarosła śruba, lub cały jacht bo nie idzie do przodu, płyniemy zaledwie 1,5 węzła.
Dzwonię do syna, „Piotrek” mówię „Jest lipa, chyba nici z regat bo jacht nie idzie do przodu, może jest zarośnięty, może tylko śruba, trudno ocenić, nie nastawiaj się i jak masz coś innego do roboty to może zmień plany”. Młody mnie ruga, mówi że weźmie piankę i maskę z rurką i wyczyści, sobie myślę wrzesień woda zimna, do tego w marinie syf, gdzie on będzie nurkował, no i kiedy? Jak tak dalej pójdzie to dopłyniemy… ale za 10 godzin. 🙁
Ostatecznie jakimś cudem osiągamy główki portu, wieje jakieś 14-16 węzłów, stawiamy genue i… jacht jak rumak od razu osiąga 7 węzłów, no wygląda na to, że tylko śruba zarosła i się nie otworzyła do końca, na regatach i tak nam nie będzie potrzebna, wracamy do gry!
REGATY! Wychodzimy z Gdyni i… lipa, prawie nie ma wiatru. A tak się naopowiadałem synowi i kolegom że ładnie wieje od rana, przeszła ulewa i zdechło, syn zawiedziony, koledzy też, ale odchodzimy od brzegu i jest coraz lepiej. Na start zdążamy ledwo co, po pierwsze syn się spóźnia po drugie ta śruba… gdyby było pod wiatr byśmy nie doszli. Na szczęście z pomocą grota dajemy radę, nawet zdążamy przepłynąć raz linię startu od boi do komisji, procedura już ruszyła, zwrot, nawet mamy kilka sekund żeby postawić genue i START.
Na starcie ciasno, oj ciasno, idziemy ostro na komisję, nagły szkwał powoduje, że jacht ostrzy. Będzie dzwon bo nawet nie ma gdzie odpadać, po lewej dwa inne jachty! Z pontonu słychać krzyki, jakimś cudem się udaje, wpasowujemy się między komisję a inny jacht tak że zostaje kilkanaście centymetrów luzu z prawej i chyba dwa z lewej, uff. Ciśnienie u sternika sięga krytycznej wartości 300/180 Start bardzo udany, wydaje się że wejdziemy na boję rozprowadzającą jednym halsem. Wiatr osłabł w stosunku do poranka i jest dla nas idealny 13-16 knt, jest dobrze. Na boję rozrowadzającą jednak musimy się dociąć ale i tak wchodzimy chwilę po innych większych i szybszych jachtach. Musashi chwilę przed boją zajeżdża nam drogę, zresztą nie tylko nam, kręcą się jakoś dziwnie chyba zwrot im nie wyszedł, byli na lewym ale odpuszczamy, są w innej klasie poza tym nie ma czasu na spinki bo do boi kilka metrów i jak i na starcie jest ciasno i gorąco. Wchodzimy czysto ale tuż za nami dzieją się dantejskie sceny, padają krzyki -ostrzejszy, miejsce na boi, ktoś kręci kółka bo nie wejdzie. Nie zwracamy na to już uwagi bo centymetry dzielą nas od boi i trzeba myśleć o postawieniu spina. Na pokładzie zamieszanie, worek wędruje na pokład, bom przygotowany, jakiś problem z brasem, snajpka się popsuła, potem z fałem, cenne minuty biegną w szalonym tempie dwa razy szybciej niż zawsze. Obracam się do tyłu, kurcze konkurencja sprawniejsza na Czarodziejce czarny diabeł już się pręży, na jakim innym małym jachcie też. Z przodu na szybszych już dawno spiny i genaksy stoją a my się kręcimy jak muchy w rosole. Wreszcie staje zielony balon przed dziobem, nie ma piękniejszego widoku niż jacht płynący na spinakerze. 🙂 Wiatr idealny, suniemy do przodu w dobrym tempie, tak że dochodzimy przed Helem BluesinA. Czarodziejka lekko z tyłu, Diament też, Jacek na Quicku też, Jest dobrze. Główni rywale w zasięgu wzroku. Niestety z tyłu nad miastem rozbudowuje się duża chmura i na pewno przywieje. Ale na razie idziemy, wieje już z 18-20 knt, sternik ma pełne ręce roboty i portki też, ale Piotrek dobrze prowadzi żagiel, jeszcze idziemy, nie pękamy patrzę do tyłu jakiś mniejszy jacht ma problemy już zrzucają spina. Czarodziejka jeszcze idzie, to my też. Piotr na BlesinA na trwaersie, kurcze jest nieźle, spojrzenie do tyłu, Czarodziejka zrzuca spina, no nie jak mistrz Polski odpuszcza, to my nie będziemy chojrakować. Spin idzie pod pokład, ale błąd nie postawienia najpierw gieni kosztuje nas cenną prędkość i BluesinA oddlala się. 🙁 I dogania nas Orion, i tak by nas dogonił bo wyraźnie szybciej szedł ale też zrzucają spina i przez chwilę płyniemy blisko siebie łeb w łeb. Idziemy dalej, chmura coraz bliżej, ZNA SIĘ TAKIE CHMURY. Czarny wał przez cały horyzont zawsze przynosi szkwał i ulewę, dociera do mnie że przez ostatnie trzy godziny stoję na pokładzie w jeansach i windstoperze. Adrenalina sprawiła że nawet przez chwilę nie poczułem chłodu, jednak pierwsze krople deszczu mnie otrzeźwiły. Schodzę się przebrać. 🙂 Wciągam powoli ciuchy i nagle łup, łup o pokład, co jest – myślę rozlatujemy się?
Chyba był to grad, jacht się kladzie, ja lecę na podłogę, na pokładzie szamotanina, chłopaki zrzucają grota. Trochę pochopnie, bo szkwał silny ale krótki, za to ściemniało w mgnieniu oka i spadła z nieba ściana wody, tak że przez jakiś czas nie było nic widać. Chwilę płyniemy na samej geni, kosztuje nas to cenne miejsca, dogania nas Jacek na Quicku. Próbujemy postawić grota ale z wiatrem postawić żagiel na likszparze nie jest łatwo. W końcu się udaje i odzyskujemy prędkość, jesteśmy już za Helem, po lewej bary na plaży. Padają sugestie że może by tak na piwko skoczyć, w końcu pod kilem tylko metr (o zgrozo), ale Jacek kabel przed nami, idziemy mu na rufę lekko z tyłu z prawej powolutku dochodzi nas Andromeda. Powoli zachodzimy za półwysep fala cichnie, ostrzymy i Andromedzie nie udaje się nas przegonić. Nadal jest dobrze, kurcze naprawdę nie jest źle, wszycy rywale w zasięgu wzroku.
BluesinA z dwie mile z przodu, ale Quick niedaleko, Diament ze dwa kable z przodu i dochodzimy go, Andromedzie uciekamy, Czarodziejki nawet nie widać gdzieś została. Za chwilę przez radio się dowiadujemy że jest dwie mile za nami, mają porwanego grota i idą na samej geni. Konsal też został z tyłu.
Do WŁA jest sielankowo, idziemy szybko woda gładka wyprzedzamy Diamenta i to sporo a nas z prawej nieco dalej od lądu wyprzedza tylko jeden jacht, podejrzewam Andromedę. Nawijka na boji WLA wypada koło 11.00 jest super czas. 🙂 Do domu, jazda dalej przednia choć szkwały coraz silniejsze. W rekordowym tempie lecimy wzdłuż półwyspu, prędkość według GPS cały czas 6,5 -7,3 knt. 🙂 Za Juratą do steru dorywa się młody (syn znaczy) i nie oddaje go aż do mety. Do wyjścia zza Helu mamy przed sobą dużą grupę jachtów. Górę Szwedów mijamy refując grota bo przechyły są ogromne i lepiej to zrobić teraz niż potem na fali.
Gdy wyjechaliśmy zza lądu spotykamy wredną i stromą falę, wiatr się wzmaga do 18-23 knt w porywach do 27knt. Jacht tłucze o falę jakby jechał po karoflisku, Przemek poszedł odpocząć na dziób, ale jak on tam wytrzymuje, nie mam pojęcia. Po jakimś czasie w radio słyszę Jacka- Konsal, Konsal tu Quick Livener, tu za Helem jest niezła chwiejba i wieje tak 26 knt więc zarefujcie sobie grota lub zwińcie trochę genie – fajnie – myślę sobie, teraz mi to mówi jak już się przekonałem na własnej skórze jak jest. Hehe.
Chwilę potem, w wyniku niekontrolowanego zwrotu wyszorowały się oba szoty. Maskara, nie wiem kto rozwiązał ósemki i po co, niemniej jednak stało się. Próby wyłapania szotów i wszorowania trwają dłuuugo.
Jedziemy dalej ale nie jest dobrze, na całej geni i drugim refie na grocie jacht się prowadzi lekko jednakże przechyły są duże, woda leje się po półpokładzie tak że sternik i wachta siedzą w wodzie. Raz dziad wchodzi na pokład tak że odpływy w kokpicie nie nadążają odbierać wody. W środku nie da się wysiedzieć wszystko fruwa i lata, robi się mieszanina materacy z ciuchami, jedzeniem, żaglami i linami i wyposażeniem jachtu, parę fal wchodzi do środka więc to wszystko jest mokre, do tego jeszcze pękła gdzieś puszka z piwem i śmierdzi jak na melinie. Prędkość nie zachwyca, GPS pokazuje średnio 5 knt, w porównaniu do wcześniejszych 6,5 – 7 to już trochę za wolno. Potwierdza się co mówił sprzedający, wiatry od 18-25 knt czyli 5-6B są piętą achillesową tego jachtu. Pamiętam jak dziś co wtedy sobie pomyślałem: co on mi tu za brednie opowiada, przecież wystarczy zarefować grota, wymienić genuę na mniejszą, nr2 lub nr3 i do przodu. Tak ale… łatwo się myśli w zaciszu domowym przed kominkiem ze szklanką herbaty w ręku. Teraz my powinniśmy zmienić genię na dwójkę, jacht by się wyprostował i pewnie pożeglował szybciej, ale na tej fali było by to nie lada wyzwaniem, a załoga zmęczona, czterech dziadków i mój syn, kogo tam posłać po ciemku? Kogo wystawić na kompletne przemoczenie i na niebezpieczeństwo? Gdyby to było w dzień, byłoby inaczej a tak…
Zaczyna się droga do Gdyni, wcześniej wyglądało że zawijając za Helem w prawo da się podejść pod samą Gdynię a tu zdziwienie, wieje prawie prosto w ryj, może trochę od Redłowa ale i tak czeka nas halsówka. Na metę docieramy nad ranem, zmęczeni ale zadowoleni. W tej ostatniej fazie regat straciliśmy sporo, na metę przyszliśmy godzinę po Jacku na Quick Livenerze do którego na powrocie, przy Helu dzieliło nas może 2 mile.
Niestety brak opływania, i wiedzy jak jacht się zachowa w cięższych warunkach spowodował dalsze miejsce w stawce, gdybyśmy popłyneli w KWR pewnie było by pudło ale nic to, next time 😉
Jeszcze raz potwierdziło się że to nie są łatwe regaty. Że żegluga w regatach to inna bajka niż turystyczne pływanie gdzie zachowawczo dużo wcześniej przygotowuje się odpowiedni zestaw żagli.
To były super regaty, bardzo udane i pouczające. Adrenalina trzymała od początku do końca, mimo błędów, przepłynięte w rekordowym czasie, cały czas trzeba było pracować i nie było ani chwili nudy, jak w latach ubiegłych.
Zbyszek Cholewa z pokładu „Jaricho”