16.06.1946 r. – chrzest jachtu Orion
Na terenie uporządkowanym wysiłkiem członków Klubu, odbyło się pierwsze po wojnie otwarcie sezonu żeglarskiego w „Gryfie”, na które oprócz wielu sympatyków przybyli przedstawiciele władz. Tego samego dnia17 członków Klubu otrzymało swe pierwsze patenty żeglarskie. Uroczystość uświetniła ceremonia chrztu pierwszego po wojnie klubowego jachtu. Przy chrzcie otrzymał nazwę Orion, a jego rodzicami chrzestnymi zostali p. Maria Gierdziejewska – małżonka zamordowanego w 1939 roku w Piaśnicy inż. Wacława Gierdziejewskiego (przedwojennego prezesa Ligi Morskiej w Gdyni), oraz wiceprezydent miasta Gdyni, Modliński. Orion był wówczas jedynym czynnym jachtem „Gryfu”. Dopiero w połowie sezonu 1946 r. Liga Morska powierzyła Klubowi odbudowany duży jacht Dar Żoliborza, który intensywnie eksploatowano w pływaniach zatokowych.
Jak wyglądały realia powojenne z perspektywy żeglarskiej obrazuje relacja Barbary Thoma, uczestniczki tych wydarzeń i autorki „Rysu historycznego JKM Gryf LOK”, wydanego przez Klub w 1978 r.:
Zgodnie z obowiązującymi obecnie przepisami prawdopodobnie 99% jachtów, które pływały w tych pierwszych latach powojennych [nie uzyskałyby zezwolenia na wyjście w morze], a to z uwagi na niekompletne wyposażenie oraz improwizowany, choć bardzo pieczołowicie wykonywany i kompletowany takielunek. Po prostu brak było lin, bloków, płótna żaglowego, nie mówiąc o rakietach, mapach, czy przyrządach, sprawdzonych kompasach.
Tym niemniej w sezonie 1946 r. członkowie Klubu wzięli udział w 50 rejsach zatokowych. Niektórym może się to wydawać niewiele, jednak pamiętać trzeba , że każde wyjście było prawdziwym egzaminem dla kapitana i załogi. Znów oddajmy głos Barbarze Thoma:
Zatoka Gdańska kryła dziesiątki wraków różnych jednostek, często nie oznakowanych. Plątały się też po Bałtyku miny i w tych warunkach żeglować trzeba było z szeroko otwartymi oczami. Samo zaś wyjście, czy powrót do basenu żeglarskiego było sztuką nie lada. Wejście do basenu blokowała bowiem zatopiona pogłębiarka, ale „za to” falochrony ziały potężnymi wyrwami przez które fale przelewały się swobodnie. Pozornie więc „wyjść” z Basenu było wiele – tylko, że dla kilowych jednostek niedostępnych. Jedna tylko wyrwa we wschodnim falochronie zyskała nieformalne miano wejścia, choć dla nierozważnych stanowiła groźną pułapkę. Dosyć szeroka w koronie falochronu, pod wodą zwężała się do około półtora metra, przy czym jej boki najeżone były kanciastymi zwaliskami żelazo-betonu. Trzeba było więc trafić w sam środek „wyjścia”, gdyż zboczenie groziło rozpruciem kadłuba (…) 50 wyjść – to była setka egzaminów, jakich nie wymaga już dzisiejszy basen.