Aleksandra Konnak – Pallasem po zwycięstwo, rok 2002

Moje drugie w życiu regaty. Brzmi nieźle. Pomyślałby ktoś, że ze mnie wielki żeglarz… Sobota rano – wielkie przygotowania, mąż na nogach od 7.00. Wszyscy zmobilizowani, przyjaciel Olek – obudzony na czas, podczas rozmowy telefonicznej wciąga kanapki. Powieki mam ciężkie oj – bardzo, chce się spać, ale widząc ogromne zaangażowanie Tomka (mój mąż) nie mam sumienia wykręcić się od uczestnictwa w regatach (zresztą wczoraj obiecałam mu, że się nie rozmyśle) a czegóż się nie robi dla miłości…

Ach te naiwne kobiety (ja też). Wstaję… ciężko, kanapki, autobus do Gdyni i… morze – jego widok rozbraja. Jakoś już niezbyt ciężko i chęci większe, na samą myśl o regatach budzi się we mnie duch rywalizacji – kobiecy – domyślacie się jak bardzo silny.

Przygotowania
Przygotowaliśmy jachcik – „Pallas” (ach jaki piękny). W basenie jachtowym ruch – wszyscy się szykują, na „Orionie” – jachcie naszych klubowych znajomych pełna gotowość. Wypływamy. Pogoda piękna, wieje chyba 2-ka (siłę wiatru uzgodniłam z bardziej kompetentną osobą – małe konsultacje). Motorówka „Demon” powoli rozstawia boje zwrotne przygotowując trasę, nerwowe poruszenie na jachtach, analiza i już… wiadomo trasa nr 2. Taki wielki trójkąt – będziemy pływać dookoła. Ile razy, kto to wie? Jakieś uderzenia w dzwon Olek i Tomek juz wiedzą o co chodzi – ja udaję, że też. Jestem stoperowym w końcu każdy z nas biegał w „podstawówce” na czas więc nie mam problemów z tym magicznym (przy regatach) urządzeniu.

Start

Pierwszy minął linie startu „Hadar” – wielki potwór, a za nim my … niespodzianka, to zasługa pełnej mobilizacji załogi i prowadzącego (Tomka) muszę tak napisać, bo wiecie jak to jest … Płynie sie super, wspaniała pogoda, słońce, wiaterek i ta dziwnie wysoka adrenalina. Jednak w pewnym momencie mija nas cos pięknego – to „Tornado” (chyba wszyscy mamy sentyment do tego jachtu), później mija nas Aquila (oni zawsze jakos tak szybko płyną … hm zastanawiające, ten p. Perlicki jakiś taki doświadczony…). Nawietrzna – bojkę nr 1 – mijamy na czwartej pozycji – nieźle, jest nadzieja … Postawiliśmy spinakera – piękny kawałek materiału, wokół zrobiło się kolorowo. Miło popatrzeć, ale nie czas na sentymenty. W boju poległ mój pierwszy wypielęgnowany paznokieć. Zaczyna się super rywalizacja. Przebrasowanie na boi nr 2 (nazwa specjalistyczna – baksztagowa) i… nie ma wiatru. Jesteśmy zirytowani, zresztą nie tylko my. I tak „kulamy się” do boi zawietrznej nr 3 – nienawidzę tego numeru, nienawidzeee!

Boja
Zapamiętałam dobrze to na pewno była trójka – w końcu bujaliśmy się przy niej około 45 minut, przecież to nawet świętego wyprowadziłoby z równowagi. Robi się nerwowo. Ale przy kiwaniu wyprzedzamy olbrzyma – „Hadara” – zawsze to miło być przed nim. Mijają nas… wszyscy. Tu można byłoby napisać brzydkie słowo. „Tornado” popłynął pod Orłowo, resztą rozpływała się w różnych kierunkach, chyba wiatr tu decydował 🙂 Aquila coraz dalej od nas – jak oni to zrobili … hm. Nagle cud … tylko nie dla nas. Z dala obserwujemy jak „Tornado” dziwnie przyspiesza, płynie, leci na wodzie. Później również i inni. A my nic. A my cały czas przy „3” z Balticą, solidarność – to mi się podoba – już są naszymi przyjaciółmi. Neptun się zlitował – powiało i dla nas. Załoga odetchnęła z ulgą. Przedostatni to lepiej niż… i znowu walka.

Walka

Niektóre z jachtów są już bardzo daleko, ale my nie poddajemy się. Wieje porządniej. Gonimy „Oriona” uciekając przed „Balticą”. „Baltica” walczy. Stawiają spinakera – jakos lekko im idzie – sam rozkłada się – wydostając się z dziwnego rurkowatego pokrowca. Ach ta technika. Ostatnie halsy, prawie leżymy na wodzie. Strach ma wielkie oczy (w moim wypadku), ale kto ma czas na zastanawianie się nad tym. „Baltica” w bezpiecznej odległości, radość wielka nie będziemy ostatni (jak to często bywało). Ale jest jeszcze w naszym zasięgu „Orion”, daleko, daleko … ale zmiana żagli na ich jachcie pozwoliła nam zbliżyć się blisko, bardzo blisko i być przed nimi o włos (taki wcale nie aż mały) – to nagroda, zasłużona, radość ogromna, chłopaki (Olek i Tomek) cieszą się tak – po męsku, ja piszczę z radości (jak każda baba). Trzeci od końca to już jest to, nie ostatni, nie przedostatni – tylko trzeci… i przed „Orionem” (to taka mała „wewnątrzklubowa” rywalizacja – ale nie złośliwa). Trzeba przyznać, że załoga „Oriona” dała z siebie wszystko. Szczęśliwi, zadowoleni, z opalonymi buziami wracamy do portu.

Meta
To było to coś, co dawno było mi potrzebne. Ta wolność i swoboda, której tak bardzo brakuje w codziennym, cieżkim dniu. Jak to jest – pewnie wszyscy świetnie wiecie, ja poznałam to dopiero niedawno, tak przypadkowo i może w dobrym momencie, kiedy wydawałoby się, ze wszystko co najlepsze już dawno minęło… Zachęcam wszystkich, żeglujcie, żeglujcie … jest szansa, że poczujecie to coś – czego nie mam nigdzie indziej niż na morzu… Na zakończenie wiadomość niczym cud, po przeliczeniu… jesteśmy pierwsi w swojej klasie, przed „Doboszem” i… przed „Aquila” (ta super łódka). Ukłony dla wszystkich załogantów, do zobaczenia na kolejnych regatach… będziemy na pewno…

Pozdrawiam
Aleksandra Konnak
(wilk morski – z przypadku)

pl_PLPolski
Powered by TranslatePress