Stanisław Konieczny – 2011 „Orion” w Norwegii
Jesienne wspomnienia porejsowe obok wspomnień mogą stać się też początkiem planów na kolejny sezon. I tak też było w listopadzie 2010 r. W spotkaniu załogi rejsu do Bremerhaven uczestniczyli m. in. weterani z wyprawy do Norwegii sprzed 11 lat z Jasiem Kiełkiewiczem na czele. Byli również: Zbyszek, Rysiek i ja Staszek.
Nie pamiętam kto podał hasło: a może by zrobić powtórkę z fiordów w Norwegii? Pamiętam że temat podchwycił Jasiu i Rysiu. Zbyszek i ja też uznaliśmy, że pomysł wart jest by go zrealizować, chociażby z okazji 75 rocznicy urodzin ORIONA. Tylko: kto dostanie 30 dni urlopu w lipcu?
Wiosną 2011 Jasiu i Rysiu wycofali się gdy Zbyszek zaczął kompletować załogę spośród uczestników remontu na ORIONIE. Przygotowania do sezonu trwały ukierunkowane na rejs do Stavanger w obsadzie: Zbyszek Witbrot – kapitan, Staszek Konieczny I oficer, Tomek Konnak II oficer, Piotr Dzięczewski III oficer i Renia Loska – wszyscy na 30 dni. Do Stavanger dolecą samolotem: Radek Konieczny, Ania Dzięczewska i Michał Jakusz a odleci Tomek. ORION i załoga byli gotowi do rejsu w niedzielę 3 lipca 2011r.
Od 3 do 7 lipca 2011 roku rejs przebiegał następująco: Na moment przed oddaniem cum, w niedzielę rano na dziobie niespodzianka: po lampie nawigacyjnej na lewej burcie pozostał tylko odcięty kabel. Wśród żeglarzy oprócz złodziei są też jednak ludzie uczynni. Lampę pożycza nam bosman z zaprzyjaźnionego klubu i to bezinteresownie. Dziękujemy za to i żegnani przez najbliższych oraz przyjaciół Romana i Zosię opuszczamy Gdynię. Za główkami ustaje deszcz i burza, ale pozostaje północny wiatr. Hals pod Jastarnię, drugi za Hel i po południu pędzimy półwiatrem na Bornholm z prędkością 7w. W poniedziałek wieczorem gdy mijaliśmy Christianso wiatr nagle osłabł i przy Bornholmie nie zaliczyliśmy już rekordowego czasu przebiegu z Gdyni. Przesiedliśmy się na „silnik” i tak już przez Falsterbo i pod most do Kopenhagi. Za mostem lekki wiaterek pozwolił na postawienie lekkich żagli co dało na logu 1-2 w a na mapie 5 w. W Sundzie napotkaliśmy korzystny prąd morski o prędkości 3 w. Spotkamy go również w drodze powrotnej i do tego powrócimy za 3 tygodnie .Tymczasem w nocy 5 lipca we wtorek mijamy Helsingor i dalej z pomocą silnika i prądu wchodzimy na Kattegat. Do południa w środę 6 lipca forsujemy silnikiem w pełnym słońcu i upale by mieć pewność że zdążymy na zmianę załogi w Stavanger. Wieczorem udaje się wyłączyć silnik i zastąpić go BIG BOY’ em. A to była bardzo przyjemna żegluga wspomagana daniami z kambuza serwowanymi aż do północy. W czwartek 7 lipca o 0100 wiatr wzrósł nagle na 4-5 B z baksztagu co pozwoliło w dalszym ciągu nieść BIG BOY’a i z prędkością 7-8w minąć po kolei wyspy ANHOLD i LAESO otoczone groźnymi, ukrytymi pod wodą skałami. O 0400 deszcz i przeciwny wiatr z NW popsuł nam piękną żeglugę i dalej pod genuą i pod sztormiakami musieliśmy wypatrywać świateł Skagen. Dzięki GPS i dokładnej pozycji w południe przed dziobem wyłoniły się główki portu a w momencie ich mijania pokazało się słońce. Tym sposobem po 3 i pół dobach żeglugi zaliczyliśmy pierwszy port w Danii – SKAGEN. Popołudnie i wieczór spędziliśmy na poznawaniu portu. Jest tu stara latarnia opalana węglem lub drewnem, stare umocnienia obronne a przede wszystkim koniec północnej części Danii gdzie po plaży przelewają się raz fale ze Skagerraku a raz z Kattegatu. Sperk na REWIE jest mini namiastką tego miejsca co zapewne lepiej zobrazują zdjęcia i film.
8, 9, 10 lipca 2011.
8 lipca od rana było zwiedzanie miasta a po południu planowaliśmy wyjście do MANDAL w Norwegii. Jest to niewielki port polecany przez żeglarzy z sąsiedniego jachtu a nam nie znany. Mamy mapy podejściowe i możemy, niewiele drogi nadrabiając, tam zagościć. Plan był, ale realizację po namyśle odłożono z powodu pogody. Po powrocie z miasta nadciągnęły groźne chmury, lunął obfity deszcz i nadszedł szkwał, który uzasadnił decyzję kapitana o przełożeniu wyjścia na rano. Czasu mamy w zapasie więc w zacisznym jachcie szybko załoga zorganizowała „uroczystą” kolację ze wspomnieniami. O północy załoga do koi bo rano pobudka o 0500. 9 lipca wcześnie jak planowano przy dobrym wietrze i w słońcu opuszczamy Skagen – kurs na Mandal. Początkowo ciepło i przyjemnie a 4 w na liczniku wygląda obiecująco. Powinniśmy dotrzeć do Mandal w niedzielę późnym wieczorem. Tymczasem lipiec w tym roku ma tylko przebłyski „ciepła’, które szybko zamieniają się nagle w niespodziewane niże. Piotr – nasz meteorolog – stara się za każdym razem je uzasadnić aż w końcu jest mu przykro bo w tym roku nadchodzą i tak wtedy gdy się im podoba. Już w południe ukazało się najpierw sine niebo a za nim burza z ulewą i wiatr 7-8B ale szczęśliwie z dobrego kierunku. Skagerrak słynie z niespodzianek pogodowych i tym razem nam nie folguje. Lecimy prosto na Mandal jak na skrzydłach co chwila przekraczając 8 W. Pod naporem wiatru urwał się fał i podarła genua. Po wstępnej naprawie dalej była szalona, nocna jazda. 10 lipca o 0400 mignęły światła Mandal i natychmiast zostały przysłonięte nagłą ulewą. Trzeba było przeczekać by nie pchać się między skały bez widoczności. Po przejściu ulewy widoczność poprawiła się na tyle, że można było rozróżnić kontury skał i wówczas, wspierani podejściówką na laptopie z GPS Piotra i mapą tradycyjną, znaleźliśmy wejście do Mandal. W marinie zacumowaliśmy o 0700 czyli o pół dnia wcześniej niż zakładaliśmy. Zaplecze w niedzielę czynne od 0900, tak jakby w niedzielę przed dziewiątą nigdy nie było zapotrzebowania na „potrzeby naturalne”. Od 0900 już wszystko było w porządku a nawet były bułki i kawa w termosie w poczekalni przed toaletą. Po śniadaniu ruszyliśmy na miasto tzn. na skałki na których ono leży. Wśród wszechobecnego skalistego podłoża znalazło się 100 m piaszczystej plaży. W marinie ORION królował wśród plastików dzięki swojej mahoniowej burcie. Po południu po kolei na czele ze Zbyszkiem załoga uczestniczyła w naprawie genuy i fału. Barometr i niebo wieczorem wzkazywały, że nazajutrz w poniedziałek plan wyjścia do Stavanger będzie zrealizowany .
11,12,13,14 i 15 lipca 2011
W poniedziałek 11 lipca późnym wieczorem opuszczamy Mandal z zamiarem dojścia do Stavanger odległego o 140 Mm. Na Skagerraku refujemy grota na 2 refy a na sztagu stawiamy małego foka. Wiatr zachodni powoli tężeje – jeszcze nie sztorm, ale mamy kurs pod falę i pod wiatr. Znowu układ niżowy jest temu winny, że żegluga jest w nocy uciążliwa. We wtorek przez cały dzień mozolnie halsujemy na zachód by nabrać wysokości przy wietrze z NW 7-8 B. Fale na Morzu Północnym ciągnące z północnego zachodu były rozbudowane i wysokie. Co któraś załamując się wpadała na pokład i przygniatała dzielnego ORIONA. Aż wreszcie jedna nie dała za wygraną bo wyłamała reling i podarła wiatrochron zalewając jednocześnie wachtę w kokpicie. W końcu pozycja na mapie pozwoliła podjąć decyzję o zwrocie i podążaniu bliżej celu. W środę humory załogi zaczęły się poprawiać bo wiatr powoli zaczął słabnąć i przechodzić na północny co w południe dało efekt w postaci kursu na Stavanger przy wietrze 4 B na pełnych żaglach i w słońcu. W tej scenerii o 2100 docieramy do portu i cumujemy w starym porcie w miejscu jak przed 10 laty. W krótkim czasie była kolacja i drinki z podziękowaniem dla Neptuna za szczęśliwe pół rejsu. Miejsce postoju eksponowane, ale zaplecze socjalne oddalone o 15 min. drogi. Dlatego czwartek 14 lipca rozpoczęliśmy od przepłynięcia do mariny. Tutaj zaplecze było 10 m od jachtu – można powiedzieć w zasięgu ręki – jednocześnie niedostępne. A dlaczego? Wstęp do: toalet, pryszniców i pralni jednocześnie, jest tylko (dla nas nowość) na kartę kredytową VISA. Nie mamy takiej, więc wzorem innych załóg – głównie nie norweskich – blokujemy drzwi różnymi przedmiotami po czym obsługa je uwalnia i tak na zmianę. Nie jesteśmy w tym przypadku nowatorscy, robili to inni przed nami. Przynajmniej w Norwegii kartę kredytową trzeba mieć zawsze przy sobie nie tylko z uwagi na zakupy. Czekając na nową załogę od rana realizujemy przegląd żywności i suszymy zawilgocony jacht. Pogoda temu sprzyja, dobrze że ostatnio chociaż w porcie. Wieczorkiem po 2300 ciągle w słońcu zamiast księżyca- na spacerze – odkrywamy Stavanger. I w tym przypadku opis miasta zastąpią widoki na zdjęciach. Natomiast jednym zdaniem można stwierdzić, że warto popłynąć by zobaczyć ten port na wejściu do fiordu. Trzeba tu też nadmienić, że w ciągu dnia mieliśmy kilka wizyt Polaków, którzy na widok bandery biało-czerwonej ujawniali się natychmiast i najczęściej chwalili sobie pracę w Norwegii. Były tu też dwa polskie jachty z którymi nawiązaliśmy kontakt zgodnie z etykietą żeglarską. Rano 15 lipca opuściliśmy marinę na jeden dzień by Tomek mógł podziwiać najpiękniejszy Fiord, jak go tu nazywają w przewodnikach, przed odlotem do Kraju. Wróciliśmy o 2300, ale nasze miejsce przy toaletach było już zajęte. Inne wolne miejsce było oddalone od zaplecza i dopiero wtedy odczuliśmy dotkliwie brak karty kredytowej. Do końca postoju głównym zajęciem było wypatrywanie czy drzwi są otwarte i biegiem korzystanie z toalety na zapas. Było to uciążliwe i żenujące. Ale kto wie czy administracja w Stavanger nie jest pierwsza w zastosowaniu karty Visa zamiast 10 koron w automacie.
16 i 17 lipca 2011
16 lipca 2011 przed południem chodzimy po Stavanger szukając „dobrego i taniego” sklepu by uzupełnić prowiant. Tomek już oficjalnie wyokrętowany o 1500 opuszcza jacht i udaje się na lotnisko. Nowa załoga powinna się pojawić na pokładzie około 2100 w składzie: Radek, Ania oraz Michał. Marinę i ORIONA odnaleźli punktualnie. Ich przyjazd został uwieńczony kolacją i toastem za szczęśliwy przelot. Dopiero dnia następnego po północy wszyscy znaleźli swoje miejsce w koi. Rano, przed pobudką przyszedł deszcz i lało do południa non stop. „Nowi” załoganci szybko wrócili z miasta przemoknięci do ostatniej nitki, mimo że większość czasu spędzili w kawiarni internetowej. W niewielkiej mesie ORIONA trudno usiedzieć jednocześnie siedmiu osobom, do tej pory było tylko pięcioro. Na szczęście nagle zaświeciło słońce i Piotr udał się na wędkowanie nieopodal jachtu. Było tam już międzynarodowe towarzystwo wędkarskie moczące kije bez sukcesu. Nasz wędkarz ledwo zarzucił przynętę, natychmiast zaliczył branie ku zdziwieniu pozostałych. Na końcu wędki po zaciętej walce przy pomoście – rybą okazał się być 3 kg dorsz złotego koloru. Było zajęcie. Cała załoga obserwowała i doradzała gdy Piotr był zajęty patroszeniem. Smażenia podjął się Radek a kapitan wyznaczył miejsce pod rozwieszonym żaglem w kokpicie by nie robić bałaganu w kambuzie. Zbyszek osobiście przeniósł palnik i zamontował go w kokpicie. Tym sposobem wszyscy uczestniczyli w przygotowaniu zdrowej i świeżej kolacji. Ryba przyprawiona przez Radka czosnkiem i innymi przyprawami smakowała lepiej niż w najlepszej restauracji tak, że nawet niewiele ości pozostało po jedzeniu. Około północy niebo się przejaśniło, barometr przestał opadać, więc rano pójdziemy na LYSE FIORD.
18,19,20, 21,22 i 23 lipca 2011
18 lipca 2011 od wczesnego rana próbujemy zakupić paliwo na przelot do fiordu. W krainie wydobycia ropy naftowej okazuje się to być trudne do wykonania. Ze względów ekologicznych w dużym mieście jak Stavanger nie ma stacji paliwowej. Po zrobieniu rozeznania wśród miejscowych Norwegów okazało się, że paliwo można kupić na wysepce w drodze do fiordu. Ruszyliśmy więc i po 2 godzinach poszukiwań na dwóch wyspach, w końcu znaleźliśmy dystrybutor obsługiwany przez czarnoskórego mówiącego parę słów po polsku i sprzedającego diesel taniej niż w Polsce. Wobec tego zatankowaliśmy do pełna i natychmiast ruszyliśmy do celu czyli portu na końcu fiordu. O 1800 dotarliśmy do celu przy silnych podmuchach wiatru. Po drodze nowa załoga podziwiała piękno tego osobliwego terenu wyglądającego jakby góry rozeszły się na ok. 400 m i w powstałą szczelinę o długości ok. 35 Mm i głębokiej na kilkaset metrów wdarła się woda morska z Morza Północnego. Co kawałek po zboczach szczeliny spływają wodospady. W rzeczywistości przyroda wygląda tu piękniej niż na folderach. Na koniec drogi minęliśmy się z wodnosamolotem, który płynął by za naszą rufą wystartować z wody. Po przybyciu natychmiast żeglarze ruszyli w góry gdzie na 600 m znajduje się taras widokowy na fiord. Ostatecznie na szczyt dotarli tylko Zbyszek i Renata skąd szybko powrócili w strugach deszczu i opowiadali jak to z wysokości ok. 1 km ORION w marinie był wielkości zapałki. Późna wystawna kolacja była podsumowaniem połowy rejsu bez strat w sprzęcie i uszczerbku na zdrowiu załogi. Jutro rano zaczniemy odwrót do Gdyni. Deszcz lał cały czas obficie. Z tego względu biesiadowaliśmy w mesie, zamiast obejść okoliczne wzgórza, zobaczyć elektrownię napędzaną rzeką płynącą w skale lub odwiedzić półdzikie kozy pod wodospadem poznane 10 lat temu.
19 lipca 2011
Poranna pobudka, powietrze rześkie jak to bywa w górach, ale słońce w pełni więc wypływamy do Stavanger. O 1600 tankujemy wodę podczas ulewy przeplatanej szkwałami. Pytanie: czy wychodzić w taką pogodę?. Po pół godzinie namysłu : wychodzimy do OSLO. Przekonał nas przygodny żeglarz, który pobiegł do domu i sprawdził prognozę w Internecie – wiatr malejący i deszcz zanikający więc nie ma powodu czekać na poprawę. Wiatr osłabł dopiero na drugi dzień w południe i to aż na tyle, że pod BIGBOYEM w strefie niebezpiecznych fal opuszczamy Morze Północne i blisko lądu wchodzimy na Skagerrak. Od północy do rana pchała nas bryza od lądu o sile 20 w. Tym sposobem nadrobiliśmy dużo mil obserwując światła Kristiansand, który to port odwiedzaliśmy 10 lat wcześniej. Tym razem nie chcieliśmy się powtarzać i zdążaliśmy w pobliże wejścia do Fiordu OSLO do małego i mało znanego portu RISOR. Musieliśmy jednak uzbroić się w cierpliwość bo zostaliśmy ogarnięci przez upał i sztil. Poszliśmy więc na silniku w pobliżu brzegów bacząc na podwodne skały a kolejne wachty prześcigały się w pomysłach na dobre jedzenie.
22 lipca 2011
W święto, którego już nie obchodzimy o 0400 weszliśmy do RISOR już tradycyjnie w intensywnym deszczu. Wczesne śniadanie i w ubraniach sztormowych ruszyliśmy na miasto. Na wstępie oglądamy marinę z doskonałym zapleczem , usytuowaną w naturalnych warunkach w zatoczce wśród skał. Nabrzeża są pontonowe i wszystkie miejsca wypełnione jachtami bo jest weekend i na domiar paskudna pogoda. Wokół mariny na skałach Norwedzy potrafili wykorzystać każdy metr skalnego podłoża zarówno pod budownictwo jak i przydomowe ogródki. Wszystkie domki pokryte obowiązkowo drewnem malowanym co rok na biało. Pracujący tu Polacy mają pełne ręce roboty przy pracach remontowych. Dom w kolorze innym niż biały jest rzadkością. Prognoza nie obiecuje, że będzie łatwo, ale po uzupełnieniu paliwa i żywności wieczorem wychodzimy do Oslo. Na samym wyjściu obejmuje nas mgła, deszcz i przeciwny wiatr.
23 lipca 2011 sobota
Nad ranem jednym halsem znaleźliśmy się na wejściu do Oslo fiordu. Żegluga była uciążliwa w miarę. Natomiast samo wejście zostało zastawione przez wszystkie możliwe przeciwności a więc: promy wyłaniające się z mgły, silny przeciwny wiatr, burza z wyładowaniami i szkwały z deszczem, który potrafił wygładzić fale oraz zasłonić wysepki widoczne tylko na mapie. Pozostało tylko przetrwanie na zasadzie: Zbyszek pilnował GPS i pozycji na mapie a dwie kolejne wachty pilnowały kursu. Wytrwałość została nagrodzona w południe gdy odsłoniły się brzegi i na chwilę pojawiło się słońce. Po obiedzie otrzymaliśmy z kraju – na komórki- niesamowitą wiadomość. W Oslo wybuchła bomba a po niej była strzelanina i nie jest wskazane tam płynąć – stolica jest sparaliżowana. Na dodatek po drodze widzimy flagi opuszczone do połowy masztu co wskazywało na poważną sprawę. Ale promy płyną więc płyniemy i my. Koło północy dotarliśmy do nowo zbudowanej mariny, której nie było 10 lat wcześniej. Nowa marina dobrze wyposażona w to co żeglarzom po rejsie potrzebne: prysznice i pralnie. Po skorzystaniu z powyższego załoga zorganizowała kolację z podziękowaniem dla NEPTUNA za dobry rejs nie wliczając w to pogody i toastem za szczęśliwy powrót.
24 lipca 2011 niedziela
Na niedzielę mieliśmy plany kulturalno-oświatowe. Głównym zajęciem miało być zwiedzanie muzeum morskiego. Na miejscu okazało się, że jest bardzo ciekawe co widać przez szyby bo drzwi były zamknięte z powodu żałoby po wybuchu bomby. Niestety nie było wcześniejszej informacji. Ciąg dalszy przedpołudnia spędziliśmy też kulturalnie w parku gdzie są dziesiątki posągów wykonanych przez znanego norweskiego rzeźbiarza a to już obywało się w strugach ulewnego deszczu. Centrum Oslo stało się niedostępne dla zwiedzania z powodu niebezpieczeństwa grożącego od potłuczonych szyb. Wstępu do centrum chronili żołnierze, którzy cierpliwie zawracali wszystkich chętnych do oglądania zniszczeń z bliska. Musieliśmy sporo drogi nadłożyć aby dostać się pod okazałą operę wybudowaną nad brzegiem fiordu. Po drodze można było zaobserwować jak bardzo przejęci incydentem byli Norwegowie, dając temu wyraz uczestniczyli w mszach, składając kwiaty oraz znicze. Znużeni i współczując Norwegom poszliśmy wyspać się przed jutrzejszym wyjściem do Gdyni.
25 lipca 2011 poniedziałek
W południe opuściliśmy OSLO i ruszyliśmy w drogę powrotną do Gdyni. Czas naglił by wywiązać się z powrotu w zaplanowanym terminie. Fiord przemierzaliśmy z deszczem pod wiatr, ale powoli do wieczora pogoda poprawiła się.
26 lipca 2011 wtorek
Przed świtem wychodzimy z fiordu w pięknej pogodzie już pod spinakerem. Niepokoi nas tylko – co godzinę – mały przebieg niezgodny z prędkością którą pokazywał log. Po czasie patrząc na mapę spostrzegłem notatkę, że na Skagerraku OKAZJONALNIE występuje prąd płynący przeciwko ruchowi wskazówek zegara w kierunku Norwegii. Mamy szczęście – złapaliśmy OKAZJĘ – i idziemy do przodu 3 w zamiast 7 w. Okazją „cieszymy” się do późnej nocy bo gdy weszliśmy na Kattegat prąd zniknął jak ręką odjął. I znów jest nadzieja, że wrócimy na czas.
27 lipca 2011 środa
W nocy zimno, ale wiatr korzystny – 3 z W więc na pełnych żaglach mkniemy przez Kattegat. Od południa do kolacji pod spinakerem już bez atrakcji w postaci przeciwnego prądu i to daje już nie tylko nadzieję, ale prawie pewność na terminowy powrót, bo przecież Radek ma już bilet na samolot do Włoch a Ania zaplanowany wyjazd służbowy. Około północy Kattegat został pokonany.
28 lipca 2011czwartek
Wejście do Sundu w nocy nie było łatwe z powodu: – wąskiego wejścia ograniczonego bojami -ciągłego ruchu statków w obie strony -obserwacji świateł na bojach utrudnionej na tle jaskrawych świateł na pobliskim lądzie -braku pewności, że „mały” ORION jest widoczny przez pospiesznie płynące duże statki. Ponieważ był lipiec i szybko robiło się jasno więc „dajemy radę” i już o 1100 weszliśmymy na kanał Falsterbo. Oczekiwanie na otwarcie mostu trwało krótko i z marszu ruszyliśmy na Bornholm. Wyspę minęliśmy od strony północnej w deszczu i mgle. Latarnia nawet z bliska jest ledwo widoczna. Tego dnia zaliczyliśmy rekordowy przebieg dobowy w rejsie a mianowicie: 140 Mm. Należy to podkreślić bo na co dzień taki przebieg bez regat jest trudno osiągalny.
29 lipca 2011 piątek
Powoli zbliżał się koniec rejsu i wszystko tzn. tylko wiatr nam sprzyja. Natomiast temperatura i zachmurzenie nie były w normie. Początkowo wiatr z NW 4 a od południa S 5-6 wynagrodził chłodny i pochmurny dzionek. Koło północy wiatr osłabł do 2 ale dalej korzystny i Rozewie minęlśmy przy dużym rozkołysie. Cały dzień kambuz był czynny i generalnie na koniec niczego nie zabrakło. Wzdłuż półwyspu lecieliśmy jak „z górki”.
30 lipca sobota
Ostatnie mile od Helu pokonaliśmy pod wiatr, ale Sea Tower rósł w oczach i pewnie zdążymy na start „samotników”. Byliśmy przed czasem bo o 0900 mijaliśmy w główkach jachty wychodzące na regaty. Kolejny rejs zakończony wynikiem: 1855 Mm przebytych pod żaglami w czasie 325 godzin i 113 godzinami pod silnikiem. Rejs ciekawy i zakończony szczęśliwie bez awarii. Jaki będzie kolejny rejs? POMYŚLIMY. Na razie do dyspozycji Zatoka Gdańska na co dzień. Do zobaczenia na jesiennych wspomnieniach z rejsów.
Bieżąco notował i opisał: Stanisław Konieczny.