Renata Loska – 2014 Orion w Zatoce Botnickiej
Wystarczy sklarować żagle, zgromadzić zapasy, sprawdzić ilość paliwa w zbiorniku i…
Leszek myśli intensywnie: co jeszcze warto zabrać?
Trochę prądu z kei, ale też kabel i koniecznie farelka! ‘Nie możecie liczyć na upały’ – radzi Jola. Była w Kemi, to coś o tym wie.
Ale po co te chmury? Sio!
Na uroczyste pożegnanie – ciacho; symboliczny Bałtyk do rozkrojenia; oby ten mokry okazał się równie słodki. Cumy oddane, …. wychodzimy!
Ale co to- zmiana w załodze? Tym razem Staś tylko do stacji Lotosu odprowadza ORIONA. Oj, przyda się paliwo do disel grota.
I nareszcie ORION za główkami basenu jachtowego – do zobaczenia … w Gdyni!
Pod dowództwem Zbyszka Witbrota: pierwsza wachta Staszek Konieczny, Renia Loska, druga: Leszek Markiewicz i Michał Bajerski, trzecia wachta: Romek i Waldek Sypniewscy.
Na rozpędzenie ciemnych chmur najskuteczniejsze postawianie żagli i…..zaczyna się huśtawka!
Jak zawsze za Helem – nieźle buja; nikt nie narzeka na jachtowego kucharza. Świetnie gotuje, ale ‘doprawia’ Bałtyk.
Dylemat Leszka – „Jak tak dalej pójdzie, to sam będę zjadał zapasy”.
Pomału do wszystkiego się można przyzwyczaić. Pięknie wieje – N, 4 do 5 czyli, w mordę, ale prędkość marszowa utrzymana. A którędy? Zdecydował wiatr – mijamy Gotland lewą burtą, i dalej na północ. Humory dopisują, że trochę kołysze, chlapie? Fantastyczny, – bo czynny – wypoczynek.
Tylko gdzie te ‘białe noce’? Na dodatek z takich ciemnych chmur można się tylko jednego spodziewać.
‘Jak tam na pokładzie?’ – „Świetnie, ale lepiej nie wychodzić, mokro”.
Na szczęście każdy deszcz jest przelotny. Wkrótce można… sprawdzić wanty, baksztagi, zrelaksować się na ławeczce albo wyciągnąć pod masztem, rozgościć w kokpicie.
Wrócił apetyt – ‘Coś tam się szykuje w kambuzie’? Nie, tym razem to poprawki przy żaglu i…przeróbka szwedzkiej bandery. Na alandzką. Wpływamy do Marienhamn.
25 czerwca o 22:35 po 4 dobach żeglugi ORION podchodzi do portu jachtowego. Kusi honorowe miejsce tuż przy budynku klubu żeglarskiego. Szkoda, że… stępka szoruje po dnie, niezbyt to bezpieczne. Przy pomoście ORION zdecydowanie lepiej się prezentuje, nieprawdaż?
Zacumowany jacht niech też podziwiają inni; my tymczasem możemy – obejrzeć POMMERNA. Od rufy, burty, od dziobu. W otoczeniu słynnego żaglowca – pomnik i muzeum marynistyczne. Jakie jeszcze atrakcje czekają nas tutaj?
Zawody ‘kulkowe’ – mało ‘regatowe’, ale to ciekawa forma aktywności dla seniorów.
Po drugiej stronie wąskiej wyspy – port dla motorówek i jachtów; i coś znacznie ciekawszego – skansen zabytkowych łodzi, ‘parkingów’ i hangarów dla tutejszych ‘pomeranek’.
Miniaturowa kapliczka i pozostałości po niedawnym – świętojańskim święcie. Obserwujemy wodowanie i małą łódeczkę pod żaglem! Brawo!
Jest nawet wystawa silników jachtowych, brakuje tylko orionowskiego Volvo Penta…
Wracamy do miasta. Na głównym deptaku Marienhamn – nie ma tłoku, to jeszcze nie sezon; przed ratuszem – panuje… imperatorowa.
Żelazna dama, można się przysiąść… najlepiej po polsku – tyłem do władzy. W pobliżu – klasycystyczny gmach gimnazjum, za nim ścieżka pnie się w górę przez las.
Wąskim skalnym przesmykiem można się dostać na szczyt. Z ławeczką. Panorama okolicznych wysepek, port jachtowy, maszty Pommerna. ORIONA … nie widać, trzeba zejść do poziomu morza. Zmierzch nad Alandami, jeszcze kolacja, odrobina słodyczy na kaszubskim obrusiku – tradycja zobowiązuje i… Wystarczy tego portowego lenistwa.
Rankiem ORION wypływa z Marienhamn. Basen jachtowy za rufą. Skaliste wysepki już nie straszne. Zastanawiające jak żyje się na takiej kamiennej działce. Ten domek to chyba…. ten sam, co 7 lat temu….Po przebudowie.
Mijamy Marhallan-racon podejściowy, ostatnie szkiery – i którędy do Kemi?
Nawigacyjne zawalidrogi – Nordkvarken nie prezentują się zbyt ciekawie – właściwie nie widać ich za wiele; ale ominąć trzeba, także ze względu na tory wodne. Etapy Gdynia – Alandy – Kvarken za nami, wpływamy na Zatokę Botnicką.
Piękne te wschody i zachody, zmieniają się pory dnia, wachty, i namiary, ale jedno pozostaje stałe: kierunek wiatru – przeciwny do korzystnego. Najważniejsze, że wieje, nie narzekać!
Gorzej, jak wiatr odmówi współpracy. Najlżejszy powiew – i komenda żagle staw! Po kilku dniach wytrwałej walki o utrzymanie kursu – udało się.
2 lipca o 02:30 ORION cumuje w porcie jachtowym w Kemi. Klar portowy. Niewielka to marina, ale znajdzie się kilka interesujących obiektów – jak ten drewniany ‘ścigacz’.
Pusto, cicho w tutejszych pływających smażalniach – sezon urlopowy zacznie się dopiero za tydzień. Szkoda, że nikt nie zrobił zdjęcia – 5 stopni na jachtowym termometrze, przydaje się farelka, w dziobie, w mesie.
Niestety, pogoda się ‘stabilizuje’; ulewa nie zachęca do zwiedzania, ale w końcu wychodzimy do miasta – w sztormiakach i kaloszach. Specyficzne fińskie dzieła sztuki nie znajdują uznania, nietypowa architektura – owszem, interesująca, ale nie zachwyca – taki skandynawski pragmatyzm. Za to tutejsze: czystość, porządek przydałyby się w Polsce.
Ufff, przejaśniło się. Dokąd teraz? Pora na realizację pierwszego punktu wyprawy. Z ORIONA przesiadamy się na Santa Claus Express i jedziemy do Rovaniemi, a stamtąd busem do Napapiiri.
Jakieś sklepiki, budy; szkielet sani, hodowla psów husky- zaprzęgów zimowych i… ani śladu reniferów w tym dziwacznym skansenie. Z fauny najliczniejsze są komary – a ich ukłucia mało fotogeniczne, za to wyjątkowo ‘pamiętliwe’.
Niewątpliwie autentyczny jest też równoleżnik – nieco pofałdowana linia koła polarnego do przekraczania. Co też wielokrotnie czynimy przechadzając się po siedzibie świętego Mikołaja. Napis na spiczastym dachu: Święty Mikołaj jest tu! Ale jakiś taki… sztuczny, plastikowy…..
Cel nr 1 rejsu – dopłynąć ORIONEM do Kemi – osiągnięty, odwiedziny u św. Mikołaja – też. Pora wracać na jacht i … zdecydowanie – żegnaj Kemi!
Dokładnie przestudiowane mapy i… przed ORIONEM kolejne ważniejsze żeglarskie wyzwanie.
Lawirujemy wokół wysepek w kierunku najdalej na północ wysuniętego punktu Bałtyku. Słabiutki baksztag nie pomaga w żegludze, często trzeba pomagać sobie silnikiem. Mijane brzegi to nie Mazury, nabieżniki wyznaczają drogę statkom pełnomorskim.
I oto jest, rośnie w oczach słynna boja najdalej wysuniętego punktu Bałtyku – w Toere; według instrukcji – ORION dobija do pławy, pamiątkowe zdjęcie i…
4 lipca o 01:50 cumujemy przy niewielkim pomoście. Wypada poczekać na certyfikat: ORION na krańcu Bałtyku – zostało potwierdzone ‘urzędowo’. Można… wracać do domu.
Ale nie od razu. ORION gościł w Lulei, ale w ubiegłym stuleciu; warto sprawdzić, co się tam zmieniło. Płyniemy wzdłuż fińskich brzegów; słabo wieje. Ale posuwamy się i po dwóch dniach ORION dociera do Lulei. Obszerny port jachtowy pełen… motorówek, pobliskie budynki mieszkalne z nabieżnikami; w centrum – już typowe lądowe: stare kamienice i nowoczesne budownictwo; skandynawskie porządki. Spokojne, czyste miasto, a najładniej oczywiście nad zatoką. W blasku słońca, i o zmierzchu – miło pospacerować szeroką, drewnianą promenadą. Jak na okolice polarne przystało – są też…. białe niedźwiedzie – kamienne.
7 lipca wypływamy z Lulei. Cóż to za jednostki pływające? Lodołamacze – w pełnej gotowości w środku lata? Co kraj to obyczaj.
I znowu w drogę. Kierunek Sztokholm. Spieszyć się nie trzeba, ale….
Do domu daleko, pusto na tej Zatoce Botnickiej – na horyzoncie ani statku, ani motorówki, ani żagla, ani wiatru… A zapasy paliwa szybko topnieją. Powtarzane zapisy z dziennika: wiatr S1 i silnik ; jak nie genua, to … może, blooper pociągnie? Z nadzieją – szybko w górę … i niestety – w dół. Ostrzeżenie: ‘Chcesz, żeby przestało wiać – postaw bloopera’. Kolorowy żagiel nie napracował się, wisiał za krótko, by zostać uwiecznionym na zdjęciu.
Po dwóch dobach coś w powietrzu drgnęło – powoli rozwiewa się i nagrodą za wytrwałość była wspaniała jazda w stronę północnego podejścia do Sztokholmu.
Precyzja niezbędna by znaleźć ten wąski przesmyk. Baksztagiem między szkierami ORION sunie w kierunku stolicy Szwecji. Z przeciwka – oprócz motorówek i nowoczesnych jachtów – płynie szwedzka wersja ORIONA – numer na żaglu 80.
Miło popatrzeć, ale trzeba uważać na statki pasażerskie, promy kursujące w poprzek zatoki.
Na skale niewzruszona od wieków – twierdza Vaxholm.
Wyspy opanowane przez kormorany, i znowu ‘wycieczkowiec’ rośnie za rufą. Wielki jak ‘szafa’.
Szkierowe wybrzeże z domkami letniskowymi, gęstnieje zabudowa, po prawej burcie Lidingoe, i wreszcie wyspa Djurgarden, na jej wschodnim krańcu marina przy Muzeum Vasa.
Szkoda, że nie ma miejsca przy pomostach i trzeba stanąć na zewnątrz – w tratwie przy fińskim jachcie. Będzie bujało, ale widok na zatokę stąd ładniejszy.
Pogoda dopisuje, więc wyruszamy na zwiedzanie miasta. Mijamy dobrze znane Muzeum Vasa, Norsk Muzeum i przez most łączący Djurgarden z pozostałymi wyspami wędrujemy do starego miasta.
Długą promenadą maszerujemy oglądając gmachy: parlamentu, opery, teatru, hotele; są też pomniki: bohaterowie, święci. Miasto – wielopoziomowe. Królewskie. Z potężnym pałacem, kaplicą. Łoskot werbli wzywa na uroczystą zmianę wart. Żołnierze maszerują, biegają po obszernym królewskim dziedzińcu. Naród ma trochę mniej przestrzeni – uliczki w zabytkowym Gamla Stan wokół pałacu są chyba dla … krasnoludków? Miło, gdy można do kogoś zagadać – jak na klubowej ławeczce…
Okazją do podziwiania Sztokholmu z poziomu wody jest wycieczka tramwajem wodnym. To wygodna forma poznawania uroków miasta na wyspach. Jachty, statki pasażerskie i statki – hotele; historyczny żaglowiec turystyczny Eye of the Wind, a przy jednej z wysp – sympatyczny szwedzki Orion -80-letni. I znowu w Wasahamn; wieczorny Sztokholm – z topu i z wnętrza polskiego ORIONA. Z dopełniającym scenerię księżycem.
Rankiem 14 lipca wychodzimy w kierunku Nyneshamn.
Znane ORIONOWI przejście: most i ostre, ciasne i płytkie zakręty. Gdy wreszcie wydostaje się na szerokie wody – jest szansa na odpoczynek dla silnika – podwiewa coraz lepiej, a w towarzystwie kilkunastu żaglówek – czyżby regaty? Sternik, trzymać kurs, wybrać tego foka, od razu raźniej i… szybciej ORION przechodzi południowym wyjściem na pełne morze, i dalej w stronę Gotland.
W oddali dwumasztowy wycieczkowiec – czyżby do Sztokholmu? Tylko czy zmieści się pod mostem, i na krętym wejściu? Jego problem.
My mamy inny – po 2 dniach żeglugi na horyzoncie rośnie Gotland; a na Visby mnóstwo jachtów, trudno o miejsce postojowe. Podpływa bosman na motorówce i… prowadzi nas do boi, pomaga w cumowaniu. To się nazywa gościnność!
W porcie spory ruch, jachty i trójmasztowiec; są też i polskie jednostki: regatowy konkurent s/y Biram, dwumasztowy s/y Wars; w rozmowie z kpt. Pilchowskim prowadzącym Warsa dowiedzieliśmy się, że w ciężkich warunkach stracili bezanżagiel.
W Visby niewiele się zmieniło – kamienne ruiny kościołów, murów obronnych, urokliwe uliczki, zaułki, takie średniowieczne ‘blokowisko’ – pozornie zwyczajne, ale wypielęgnowane domki murowane, drewniane, z rozmaitymi – cieszącymi oko – detalami. Historyczne tradycje miasta podtrzymują rycerze – turniej w zabytkowej scenerii to jedna z wielu turystycznych atrakcji.
Zmierzch na plaży, las masztów w marinie. Trochę żal, to ostatni port…
16 lipca wychodzimy z Visby. Rześki wiatr, suniemy w dół Gotlandu. Po 2 dniach samotnej żeglugi przed dziobem pojawia się s/y Wars – nie spieszyli się, bo to nie regaty. Pamiątkowe zdjęcie – spotkamy się w Gdyni.
Kierunek: latarnia Hoburg i…dalej, czas do domu. Niestety, w końcówce wiatr zupełnie się obraził. Zamiast na pełnych żaglach… ORION płynie na silniku. Flauta, więc można zrzucić i sklarować żagle, uporządkować jacht i…. co by tu jeszcze zrobi? Planować kolejny rejs! Skoro ten szczęśliwie dobiega końca.
W Gdyni o 21:00 witają znajomi, rodzina.
Porty Marienhamn, Kemi, Toere, Lulea, Sztokholm i Visby. Przebytych mil morskich – 1900.
Błękitna wstęga trafia na top. Zasłużona. Bałtycka.