Regaty GWG 2025 – relacja z pokładu „Sloni”

Regaty, regaty! Duży niedosyt w tym sezonie. Ale wraz z rosnącą formą armatora, jest pęd do nadrabiania. Startujemy w GWG. Jak zwykle w formule KWR, ale tym razem w bardzo silnej konkurencji. Do grupy zapisało się 18 jachtów z których większość ma szansę na pudło. Nie będzie łatwo. Do tego Windy serwuje nam co 12 godzin inną pogodę. Może dlatego żeby nie kunktatorzyć wagą i żaglami pod kątem spodziewanych warunków. Słoni startuje w obsadzie czteroosobowej. To kompromis między wagą, a ilością rąk do pracy na pokładzie przy niepełnosprawnym skipperze. Ale za to sami wyjadacze tras regatowych: Ola, Grzegorz, Tomek i ja. Wprawdzie nigdy nie startowaliśmy w tym składzie, ale każdy po wielu regatowych godzinach na firscie. Jaką szykuję strategię? Po pierwsze cieszyć się piękną jeszcze letnią nocą przy pełni księżyca, koniunkcji planet i jeszcze ciepłą, wschodem słońca na powrocie i wyłaniającą się z mroku w dzień Gdynią i upragnioną metą. Co do reszty, to nie będę się odsłaniał przed konkurencją.

Było wszystko jak opisałem wyżej. Ale dopiero od północy. wcześniej było pogłębiające się zachmurzenie, silny wiatr, to od startu do Helu, a potem czterogodzinny, chwilami ulewny, deszcz. Deszcz wygasił wiatr do kilku węzłowej prędkości. Przed północą dopiero zaczęło się przejaśniać, a potem już bajka. I tak do mety. A żebyśmy za bardzo nie narzekali , to na powrocie, od cypla wrócił wiatr. Zacznijmy jednak od początku, a zaczęło się decyzją: zmieniamy grota. W sobotę świtkiem do Górek przyjechał mierniczy i po pomierzeniu, wstawił nam starego grota do świadectwa. Współczynnik wzrósł o dwie setne, ale liczyłem że stary/nowy grot to odrobi. I jakby był tego świadomy, bardzo się starał i zrobił świetną robotę. Z Górek wypływamy we trzech, niestety Olę los wyciął. W Gdyni jesteśmy po pierwszej. Jest czas na czynności przed regatowe; pobranie trackingu i instrukcji, pogaduszki, przesypkę i mocny posiłek. Fasolka po bretońsku w najbogatszej wersji, jaką przygotował Grzegorz, dała taką bombę kaloryczną, że ja pierwszego batonika zjadłem dopiero około czwartej nad ranem. Wychodzimy na start. Na polu startowym biało od żagli- 55 jachtów. W naszej KWR-owskiej grupie 18. Jesteśmy pierwsza grupa startowa razem z Yardstickiem, razem 35 jachtów. Wieje 3-4B, widzę, że start ustawiony na korzystniejszy od pinu i to wyraźnie. Strach jednak startować na lewym, bo przy tej liczbie jachtów zaraz się trafi jakiś prawy. Startujemy z lekkim opóźnieniem z prawego halsu, ale blisko pinu i jak tylko zrobiło się czyste okienko idziemy na lewy, prawie na rozprowadzającą. Krótka docinka na prawym i widzę, że jest nieźle, czwarty jacht z grupy. Na Hel – połówka, wiatr tężeje, zaczyna brakować balastu, ale prędkość cały czas 6-7 kts. Obgadujemy sytuację przy cyplu, gdzie zacznie się ostrzenie. Omawiam refowanie, tyle żagla przy tym wietrze nie uniesiemy na ostro. Do cypla dochodzimy ciągle w czołówce grupy; przed nami Dancing Queen, Hadar, i Tintamare, obok nas Litwinka, Purga, Mote, Zefirek. Sprawa refowania rozwiązuje się sama, wiatr siada, niestety razem z coraz intensywniejszym deszczem. Ciemno. Podkręcamy do wiatru, w planie jest kurs w morze, uciec od prawdopodobnego przeciwnego prądu. Ale im dalej w morze tym kurs coraz bardziej niekorzystny. po kilku milach widzę, że po zwrocie wydaje wzdłuż półwyspu. Tak idziemy. Prędkości 3-4 węzły i pomału nas przemacza na wylot. Wprowadzamy zmiany na pokładzie. Po kolei przebieramy się i wdrażamy krótkie przesypki. I tak do Kużnicy, do której dochodzimy około północy. Zaczyna się przejaśniać, ale i wiatr odkręca niekorzystnie, już nie da się płynąć wzdłuż brzegu, więc zwrot. Lewy z początku korzystny, też odkręca, wracamy na prawy, po chwili znów na lewy i ciągniemy w morze, ale i nieźle w kierunku boi. Mamy ją na trawersie w odległości ok 3 mil o pierwszej w nocy. Zwrot i szykujemy pomału spina do postawienia. O 2-giej w nocy wjeżdżamy na boję WLA. Na pewno na nią, na pewno lewą burtą, odpadamy, spin w górę, po chwili przebras i jedziemy idealnie wzdłuż półwyspu na pełnym baksztagu. Na czwartym miejscu. W międzyczasie wokół zrobiło się pięknie, jasna, ciepła noc, księżyc w pełni, marzenie. Prędkości 3,5-4,5 węzła,szybko stwierdzam, że po nocy autopilot będzie lepszy niż człowiek, wdrażamy. Daje trochę wytchnienia, a wręcz spokoju. przechodzimy na wachtę jednoosobową, reszta załogi śpi, nie wiadomo ile jeszcze czasu ten wyścig potrwa. Ten stan rzeczy utrzymuje się do 5-tej rano, gdy zaczynamy ostrzyć w okrążaniu cypla. Ciągniemy na tyle ostro na ile spin pozwala, lekko odchodząc od brzegu, wyprzedzamy Hadara, ale tylko na chwilę, do Tintamare rzut beretem. Gdy pokazuje się Gdynia, spin w dół i zaczyna się jazda na metę. Pełen bejdewind prędkości znów 6-7 węzłów, coraz jaśniej, coraz cieplej. Konkurencja nam pomału odjeżdża, z nasłuchu wiemy, że Dancing Queen już na mecie. Wchodzimy na metę o 0807, paręnaście minut po Hadarze i Tintamare, przeliczamy, Dancing Queen poza zasięgiem, ale jeszcze z lekkim niepokojem wyczekujemy Purgi i Litwinki. Przychodzą w bezpiecznym dystansie, jest drugie miejsce. Śniadanie, chwila wypoczynku, zdaję tracker i do Górek, niestety na silniku. Jak się rozwidniło Tomek zauważa pękniętą wantę salingową, wisi na kilku pokrętkach. Straty muszą być. No i jeszcze zgubiliśmy koło w szalonej jeździe po starcie, ale prawidłowo zostało to zgłoszone do SAR-u. W górkach klar, znajdujemy chętną do jazdy na maszt, podejmuje się tego Agnieszka, robi to pierwszy raz, ale tak zgrabnie jakby ćwiczyła co tydzień. Dziękuję Grzegorzowi i Tomkowi za dobrą walkę i do domu.

Zbyszek Rembiewski

en_GBEnglish (UK)
Powered by TranslatePress