XXXI Regaty Samotników – Memoriał Leonida Teligi w 2021 roku
Zgłoszenia do regat (jak zawsze w Gryfie) były możliwe elektronicznie od dawna. Czyli od zimy. Na liście było 11 jachtów. Jednak dwa się wycofały, za to niespodziewanie doszedł jeden i lista zamyka się w liczbie 10. Dużo to nie jest, ale mało też nie, bo wszystkie jachty popłynęły w klasie ORC.
Główną nagrodą „od zawsze” jest blacha, czyli Memoriał Leonida Teligi. Dla szaleńców (albo głupków…) jest druga nagroda, Kryształowy Spinaker, dla pierwszego jachtu ze spinakerami/genakerami w świadectwie. W niuans, czemu mając żagle na pełne wiatry ma się mniejsze szanse na główną wygraną, wnikał tutaj nie będę.
Piątek był dniem inspekcyjnym. Co ciekawe i godne pochwały, wszelkie formalności związane ze startem wszyscy uczestnicy załatwili wcześniej elektronicznie, co nie jest wcale częstym zjawiskiem…
Także wątpliwości związane ze świadectwami ORC zostały załatwione wcześniej, a to oznacza, że piątek był generalnie i rzeczywiście dniem przygotowania się do regat lub po prostu dniem towarzyskim.
Prognozy na sobotę były mało ciekawe, w tym sensie, że miało wiać mocno. Tak rzeczywiście było. Co dla samotników oznacza duży wysiłek w ogóle, a w krótkim wyścigu up/down szczególnie. Wiatr wiał od lądu, więc fale nie były duże, ale za to wrednie krótkie. W sumie – normalka. Było pochmurnie, ale nie padało. Niemal wszystkie jachty jakoś się zarefowały, ale wiele i tak miało za dużo żagla.
Komisja start ustawiła daleko do Gdyni, aż na wysokości Redłowa albo wręcz Sopotu. Chodziło o uniknięcie kontaktów z innymi regatami.
Tuż przed startem Ahi zgłosił awarię i mimo że komisja trochę poczekała ze startem, to nic nie dało się zrobić i Ahi nie wystartował tego dnia w ogóle.
Bardzo ładne, można napisać, że dynamiczne zdjęcia, są na stronie Oficyny Morskiej.
Panowanie nad jachtami w takich warunkach wychodziło sternikom różnie. Kwestia wprawy, przygotowania jachtu i dobrania zestawu żagli na taką pogodę. Wiało od 16 do 20 węzłów, z tendencją rosnącą. Spinakera stawiał tylko Pallas, ale nie przyniosło to zbyt dobrego wyniku. Z wyścigu wycofał się Duży ptak, ale bez autopilota na takim jachcie – trudno się dziwić. Tradycyjnie, niedługo po zakończeniu wyścigu krótkiego została podana ostateczna trasa wyścigu następnego, czyli długiego.
Początek był taki sam, czyli start w tym samym miejscu a górny znak był boją rozprowadzającą. Czyli mila halsówki pod 20 węzłów wiatru. Był falstrat, było można pomyśleć i kolejność na górnym znaku na pewno nie była zgodna z ogólną szybkością jachtów. Potem były prawie 4 mile fordewindu na pławę GD. Tutaj koncepcje były różne, mniej lub bardziej słuszne. Sam na tym odcinku dałem d… po całości, nie mogąc się zdecydować na to, co zrobić. Pallas spinakera oczywiście postawił, nawet zrobił bardzo blisko mnie przebrasowanie, co było naprawdę motywujące, ale mając już wszystko gotowe, i milę do boi, po obejrzeniu nieba, nie zdecydowałem się na postawienie. I słusznie, bo wiatr wzrósł do ponad 20 węzłów. Wtedy też wycofał się Happy hour.
Po boi zwrotnej zaczęła się żmudna halsówka na pławę NP. Tutaj trzeba było starać się wycisnąć z jachtu jak najwięcej, nie przejmując się szkwałami. Dla mnie osobiście ten odcinek był odpoczynkiem, mimo wrednej fali o okresie 1 sekundy… Jeżeli żagle są dobrze dobrane, jachty strymowany, to się po prostu płynie, zerkając ewentualnie na zmiany wiatru, żeby trafić ze zwrotami. Mnie czas zleciał szybciej niż zwykle, bo rozważałem swoją niemoc decyzyjną (pisząc eufemistycznie) na poprzednim boku… Trasa po NP prowadziła znów na GD, więc można było się mijać z większymi jachtami z przodu, który już wracały. Widok nie był budujący – jakieś kółka na wodzie, jakieś wywózki. I to na baksztagu?!
Dla mnie drugi kurs na GD oznaczał spinaker. Był lekki baksztag a nie fordewind i wszystko było przygotowane. Spinaker poszedł w górę, ten mniejszy. Jacht ruszył z kopyta (nie napiszę, że jak Pershing) i mimo pewnych obaw (zawsze są) były to 4 mile frajdy, która przyćmiła poprzednie męczenie się. Raczej rzadko zdarza się taka żegluga, bo w turystyce nikt spinakera nie stawia w takich warunkach, i to samotnie. Czas płynął, jacht pędził. Potem wiatr trochę przysiadł i pojawiły się w głowie głupie rozważania na temat rozrefowania się, jak nie teraz, to po boi. Ale trwało to krótko, bo wiatr wzrósł do 20 węzłów i troszkę wyostrzył. Do pławy została niecała mila i decyzja była szybka. Trochę odpadając, trochę korzystając z chwili słabszego wiatru, zrzuciłem spinakera. Pallas daleko za mną miał o wiele gorzej, ale co tam się działo, to wie tylko sternik. W skrócie: były straty…
Stosunkowo nieduża zmiana wiatru jednak oznaczała, że dla części floty z GD na metę było bardziej pod wiatr niż dla czołówki. Tak bywa, takie życie. W końcu meta (trasa miała 18 mil). Wszystkie jachty skończyły dość wcześnie, więc na zapowiadany „wyszynk” w klubie trzeba było trochę poczekać. Spotkanie się odbyło, a jakże, dyskusje trwały, a jakże, ale wszyscy byli bardzo zmęczeni i przed godziną 21 sterników wymiotło na jachty lub do domu.
W niedzielę pogoda była zupełnie inna, wręcz bajkowa. Słaby wiatr, płaska woda, słońce. W tych warunkach odbyły się dwa wyścigi typu up/down, ale każdy tylko z jednym kółkiem, za to na wydłużonym do dwóch mil boku. Też już tradycyjnie. Pogoda bajkowa jak już napisałem, pełne żagle, spinakery. Oba wyścigi trwały trochę ponad godzinę. Była walka na starcie, był falstart, było wybieranie miejsca do startu i precyzyjna halsówka. Oczywiście były także trzy spinakery i były przebrasowania. Walka była naprawdę zacięta, chyba każdy zrobił swoją serię błędów, różnice po przeliczeniu są naprawdę sekundowe i sekundy decydowały o końcowym sukcesie (lub nie…). Tylko bardzo uważni zwrócili po regatach uwagę, że oba wyścigi były dość nietypowe, bo odbywały się w powoli rosnącym wietrze…
Gryf wrócił do dobrej tradycji, żeby zakończenia regat nie robić zaraz po regatach, bo to oznacza tylko kłopot, pośpiech, kalkulacje zdążę/nie zdążę i konieczność powrotu do portu. Co samotnie jest jednak dość kłopotliwe. Ponieważ tym razem tak nie było, to po mecie drugiego wyścigu jachty spokojnie popłynęły do swoich przystani, pozdrawiając komisję regatową i siebie nawzajem.
Regaty sprawnie sędziował Jan Krzyżak, wyniki wszystkich wyścigów, także długiego, zostały obliczone metodą kursów konstruowanych, już tradycyjnie.
Co będzie za rok? Cóż, regaty – Memoriał Leonida Teligi, odbędą się po raz 32.
Rozważania o sensie startu w takich regatach i bardziej refleksyjny opis będą w felietonie na stronie SSI.
Relację napisał Tomasz Konnak.