Marzena Zając – Orionem ze Świnoujścia, czyli „A miało być tak pięknie…”, rok 2004

Dostałam „w spadku” rejs…
„Chcesz popłynąć w rejs? – to zorganizuj sobie załogę. Prowadzącego już masz” – usłyszałam pewnego dnia od kolegi z klubu. Trzeba sprowadzić Oriona ze Świnoujścia. Po drodze zahaczycie o Bornholm. Hmmmm, pomyślałam, brzmi nieźle… Już się rozmarzyłam… Wyobraziłam sobie uroki małych porcików na północy wyspy… Więc zabrałam się do roboty. Zadanie z pozoru banalne. Z pozoru, bo duch żeglarski w narodzie umiera. A może oni wszyscy po prostu wiedzieli co nas czeka? Długo by opowiadać ile czasu i energii poświęciłam na znalezienie załogi, a efekt niezbyt zadowalający – dodatkowe 2 osoby – razem 4. No cóż – damy radę. Nie mamy wyjścia.

Przesiadka w Szczecinie
Wielbłądy w drodze na prom

„Dobre” wiadomości
Na 2 dni przed wyjazdem docierają do nas wieści z Oriona – problemy z silnikiem, brak ładowania, padła cała elektronika. Nie brzmi to zachęcająco… No ale cóż – obiecałam… Organizujemy w klubie potrzebne rzeczy – prostownik, filtr paliwa, mapy, listę załogi i jesteśmy gotowi. (Tak nam się przynajmniej wtedy wydawało…)

Zając na promie

Wyjazd
W przeddzień wyjazdu w pracy urwanie głowy – jak zwykle w takich sytuacjach. A ja staram się pozamykać wszystkie sprawy – siedzę do 20:00. Potem szybkie pakowanie, kanapki na drogę i spać, bo o 2:00 pobudka. Po drodze zabieram chłopaków i około 4:00 lądujemy na dworcu w Gdyni, gdzie kupujemy bilety i wsiadamy do pociągu. Podróż jest długa i uciążliwa – 7,5 godziny z przesiadką w Szczecinie. W Świnoujściu staramy się odszukać łódkę – cały czas brak kontaktu z poprzednią załogą – telefony komórkowe nie odpowiadają. Krążymy, szukamy… Wreszcie jest odzew! Z ciężkimi bagażami lecimy przez całe miasto. Gdy docieramy na miejsce okazuje się, że nie było warto zrywać się w środku nocy – do godziny 20:00 siedzimy na kei czekając aż załoga się spakuje. W międzyczasie dowiadujemy się co dolega łódce i negocjujemy cenę za pozostawienie resztek prowiantu, a jednocześnie namawiamy Sylwka by popłynął z nami. Ustalamy, że weźmiemy go „za żarcie”. Dociera do nas nasz Kapitan i wspólnie ustalamy plan gry. O 20:30 wchodzimy na pokład, uruchamiamy „niechodzący” silnik i płyniemy do portu północnego – do ludzi. W połowie portu silnik przestaje pracować – dopływamy na inercji. Szybko robimy kolację z tego co nam się dostało, kąpiemy się i idziemy spać.

Nasz kapitan

Walka
Rano pada deszcz. Ubieramy sztormiaki, zabieramy plecak i worek żeglarski i lecimy po jakiś prowiant na śniadanie. Najedzeni zaczynamy walkę – chłopaki walczą z silnikiem i elektryką – ja z kambuzem. Walka trwa cały dzień. Wieczorem padamy zmęczeni – po takim dniu nie mamy już ochoty wypływać na noc. Poza tym czekamy na Sylwka i na Merkurego. Sylwek dzwoni, że niestety nie przyjedzie. Rankiem znajdujemy Merkurego. Dzielimy się informacjami, dyskutujemy – ja namawiam schodzącą załogę by popłynęła z nami. W oczach Artura zwanego Rybą widzę iskierkę zainteresowania rzuconą propozycją – już mu nie odpuszczę. Wprawdzie wykręca się jakimś umówionym wyjazdem i brakiem kontaktu z rodziną, ale wręczam mu telefon. Kolejny argument – brak kasy – też odpieram. Daję mu karton i proponuję, aby poszedł do swojej załogi, by dała mu „co łaska” . Na pokrycie kosztów portowych i tak jesteśmy przygotowani. Załoga okazuje się dla niego bardzo łaskawa – mamy kolejny karton z prowiantem… Uzupełniamy paliwo i płyniemy.

Świnoujście

Jazda na maksa
Dobrze, że jest nas więcej. Dzielimy się na 2 wachty i wymieniamy co 4 godziny. Droga jest dość uciążliwa. Nieźle wieje, fale wciąż wchodzą na pokład. Zaczynam doceniać mój nowy sztormiak – jako jedyna mam suchy tyłek – dobrze zainwestowana premia. Artura „szczur” jest tak nasiąknięty że waży ze 30 kilo. Ale on sam dzielnie go zakłada na każdą kolejną wachtę. W wolnych chwilach kukuję – robię herbatki, obiady, kanapki… Po poprzedniej załodze zostało trochę „gotowców”, łatwych do przyrządzenia w takich warunkach. No i na szczęście szczelnie zamkniętych więc zdatnych do użytku. Pozostałe jedzenie praktycznie całe ma zapach i smak ropy. Wprawdzie niektórym to nie przeszkadza, ale zdecydowana większość odmawia spożycia – nic dziwnego – wystarczy mała dziurka w opakowaniu, by całość przestała być zjadliwa. Po wielu godzinach walki wpływamy do Nexo.

Zwiedzamy Nexo
Nexo
Zachód słońca

Nexo
Uffff, wreszcie toaleta i prysznic. Szkoda tylko, że zamknięte. Wszędzie szukamy bosmana, aby opłacić postój i poznać kod do upragnionych toalet, ale ten jakby zniknął. Nasze ciała usilnie domagają się prysznica. Postanawiam „wydostać” kod od cumujących obok Niemców. Mimo braku znajomości ich jęyka jakoś mi się to udaje. Jesteśmy jak nowo narodzeni. Odświeżeni ruszamy na podbój miasta. Zwiedzamy centrum, wąskie uliczki, a potem wypuszczamy się dalej, na skałki nad morze. Po drodze znajdujemy huśtawki i jabłonkę z przepysznymi jabłkami. Przegryzając soczyste owoce huśtamy się jak dzieci na zawieszonych  oponach. W drodze powrotnej odwiedzamy opuszczony ogród. Jest zaniedbany, ale mimo to pełen owoców. Pałaszujemy zdobyczne jabłka, śliwki, porzeczki. Zabieram trochę „dobrodziejstw natury” dla pozostałej załogi. Od „swojej wachty” dostaję pierwsze rejsowe kwiatki…

Mokry Zając

Żegnaj Bornholmie
Rano znów pada. Gdy na chwilę przestaje szybko rzucamy cumy i wypływamy. Za główkami dowiadujemy się, że nie wracamy już na Bornholm – płyniemy do domu. I znów zaczyna się ostra jazda i mokre tyłki. 4 godziny wody z każdej strony i 4 godziny suszenia. I tak w kółko. Cały dzień i całą noc. Po dwóch halsach lądujemy prawie w punkcie wyjścia. Robimy kolejny zwrot i wreszcie zmierzamy we właściwym kierunku. Aura nie jest dla nas zbyt łaskawa. Jest zimno, duże fale. Prawie każda wchodzi na pokład. Niektóre tylko plują słoną wodą w twarz, ale część uderza w plecy albo wręcz przelewa się nad głową. Ale nas to nie rusza. Jesteśmy przypięci, mamy całkiem niezłe humory, a co niektórzy nawet kilka suchych ciuchów. Dla otuchy śpiewamy sobie szanty!

Misiek w przechyle
Okres ochronny na Rybę – niech się wyśpi

„Przyjazny” port
Koło Rozewia jesteśmy już troszkę zmęczeni i cały czas niedosuszeni, więc nie oponujemy gdy pada propozycja zawinięcia do Władysławowa, choć tego portu nie lubimy. A okazuję się, że mamy za co. Cumujemy o 21:05 i dowiadujemy się, że toalety i prysznic są już zamknięte do 9:00 rano. Pozostaje Toj-Toj i krzaki. Wkurzona myję głowę w kambuzowym zlewie, reszta ciała jakoś musi wytrzymać – śmierdzimy z godnością do rana. Rano bierzemy prysznic, wymieniamy rejsowe korony na złotówki, płacimy za postój i płyniemy do domu.

Zwiedzamy Hel

Kolejny „przyjazny” port
I znowu „w mordę”. Po drodze rozważamy gdzie udać się na kolejny nocleg. Po długich pertraktacjach decydujemy się na Gdańsk, ale z czasem staje się to coraz mniej realne… W końcu koło północy wchodzimy do Helu. I znów scenariusz się powtarza – toalety zamknięte. Toj-toj albo…? Właśnie, co? Tu nie ma krzaków. Zniechęceni kładziemy się spać. Nie wszyscy – Ryba z Wojtkiem ruszają na miasto. O 5:30 robią mi pobudkę wręczając ogromny bukiet kwiatów. O Boże – myślę – rano nas zlinczują – chłopaki ostrzygli wszystkie klomby w mieście… Wstaje rano i robię śniadanie – chłopaków nie budzę, bo dogorywają po atrakcjach nocy. Wstają koło 13:00. Na kei ładujemy telefony. W skrzynce mam 10 wiadomości. Z jednej dowiaduję się, że następnego dnia o 8:00 wyjeżdżam. Boże, kiedy ja wypiorę ciuchy? Nadaję chłopakom szybsze tempo. Szantażuję, że jeżeli się nie pospieszą, to za ostanie rejsowe pieniądze wsiądę na wodolot, a łódkę klarować będą sami. To działa.

Rejsowe kwiaty

Do domku
Oddajemy cumy i płyniemy do Gdyni. Po drodze klaruję jacht, pakuje pozostały prowiant. Ryż o smaku ropy, kasza jęczmienna o smaku ropy, ropny makaron i 5-cio litrowy słoik papryki konserwowej oraz 4-ro litrowa puszka marynowanych pieczarek – podziwiam wiarę „drugiego” w możliwości swojej załogi.  W pośpiechu sprzątamy. Transport już czeka. Rozwożę chłopaków do domów i gnam pomieszkać parę godzin, wysikać kota i spakować ciuchy przed kolejnym wyjazdem…

pl_PLPolski
Powered by TranslatePress