Andrzej Jamiołkowski – Merkurym na Gotlandię, rok 2003

Flauta i zimno. Za sterem Darek Bakiera (II of.), po prawej Maciek Kortas, a w głębi Andrzej Jamiołkowski

Było tak. Przyjechaliśmy do Gdyni przy ładnej pogodzie w sobotę 10-go maja. Jacht został oddany przez poprzednią załogę kol. Leszka Markiewicza, który był z nią w Liepaji, bez usterek. Karol przekazał go mnie. Duże wrażenie zrobiło na mnie, że nie musiałem się uganiać za żarciem, po prostu przywieziono je z klubowego magazynu. Pani Ewa Kuśnierz listy napisała, zatankowałem ropy do pełna w stacji benzynowej, która jest teraz w basenie, bezkonfliktowa odprawa graniczna i o 21 pojechałem.

Załoga, mój przyjaciel, kpt. jachtowy, 7 lat nie był na morzu, jako pierwszy, czterech sterników, dwóch żeglarzy i dziewczyna bez stopnia. Rozpiętość wieku od 22 do 54. Na początku flauta, na silniku ok. 10 godzin, potem jakiś nie silny South-West. Nawet w dzień dawało się, ubranym oczywiście, położyć z buzią do słońca.Dojechaliśmy w poniedziałek 12-go wieczorem do Visby. W całym porcie były 3 jachty, stawałem sobie longside, nikt nic nie chciał. Strajk pracowników komunalnych unieruchomił łazienki, z trudem mogliśmy skorzystać z jednej ubikacji. Rano, po kąpieli w hotelu za kilkanaście złotych pojechaliśmy dalej na północ. Przy czwórce z północy nie bardzo dawało się jechać dokładnie w zaplanowanym kierunku. Około 18-tej (ciemność to była tam o 21:30) stało się jasne, że do fiordu Faro nie dojadę za widna. Podjąłem więc decyzję, że skręcę do leżącego na trawersie fiordu Keppelshamnviken, ok. 15 km, w godzinę powinienem tam dojechać. Miałem tylko nieskalowany w południki i równoleżniki rysunek z książki Kulińskiego i mapę – polską nr 208, gdzie fiord miał długość 4 cm. We fiordzie po prawej był mały porcik jachtowo–rybacki, po lewej port przemysłowy przy lokalnej cementowni.

Fiord Keppelshamnviken

W drodze

Po przejechaniu około 1/3 długości fiordu, w słabnącym wietrze spadła mgła ograniczająca widoczność do 100 metrów. Wklepałem do GPS’a (lux, gratulacje i podziękowania) punkty na torze wejściowym i krzycząc w UKFkę ‘look out for me’ jechałem powoli na silniku w głąb fiordu. Wyobraźcie sobie, ze bezbłędnie trafiłem w kolejne bramki toru wodnego i dojechałem do jego końca.  Po lewej stronie zamajaczył stojący przy nabrzeżu cementownianym statek. Skręciłem o 90 stopni w prawo aby wejść do porciku rybacko-jachtowego, ale punktu już nie miałem jak wklepać, porcik miał na mapie 208 wymiar 1 mm. Okazało się, ze skręciłem ok. 150 metrów za późno i siadłem miękko. Szybkość była może ze 2 węzły, ale to kupa żelaza ten Merkury i wypychanie bomem + silnik nie dawało rezultatów, choć jacht się kiwał na boki. Osadzenie ludzmi bomu nie pozwoliło zejść, silnika zdecydowanie nie chciałem katować. Ponieważ zamilkliśmy w UKFce, to po chwili Coast Guard się odezwał, gdzie my. My ze siedzimy. Fali i wiatru brak, a mgła nadal gęsta, choć już się robi ciemno. Kazali czekać, byli o 21:50, pociągnęli do tyłu 2 metry i już byliśmy wolni. W tym momencie lunął deszcz, zrobiło się widno i oni ‘follow me’ – 150 m do przystani. Jedno pytanie i już chcieli odpływać, ledwo im pól litra zdołałem rzucić. Jak oni odpłynęli, to w lejącym deszczu pojawili się funkcjonariusze Coast Guard: tylko rutynowe pytania odkuda – dokuda, skolko czełowiek, sigarety u was jest itp., itd. Funkcjonariusze wszystkich krajów łącznie się! Jak poszli około 11-tej to wreszcie mogłem sobie kielicha strzelić.
Dziura nieprawdopodobna, sracz – sławojka, kran na ziemi, po prostu lux.

Farosund

Pożegnalne zdjęcie po powrocie w Gdyni

Rano przy świeżej fali i wietrze i dobrej widoczności, przez 4 godziny zajechaliśmy do Faro, w Farosundzie. Tu już na szczęście bez jakichkolwiek sensacji, marina była czynna z wygodami, miasteczko też. W miasteczku w 2000 r. zlikwidowano jednostkę wojskową, ten kiedyś pilnie strzeżony teren nie ma już ochrony wojskowej, jest w pełni dostępny. Spokojny wieczór, spacer, noc na cumach. Rano o 6 start, przez cieśninę, na stronę wschodnią i do domu. Ale z trudem, bo wiatr SW to nie bardzo pasowało. Byłem w Gdyni w sobotę o 15-tej, ostatnie kilkanaście godzin na żaglach i silniku.
Więcej niż 6 B nie było, ale w noce, zwłaszcza w drodze powrotnej było nieprawdopodobnie zimno. Oddałem jacht następnemu zmiennikowi i Karolowi.

Czy pojechałbym znowu?

Kapitan – Andrzej Jamiołkowski

Tyle w największym skrócie. Bardzo jestem Panom (obu) Listewnikom wdzięczny i choć zmarzłem okrutnie – pojechałbym znów jutro. Załoga okazała się nie najgorsza – nikt nie rzygał (!?). Na ostatnim odcinku, na wysokości Królewca to sobie przez UKFke pogadałem z kutrem – najpierw było „channel 6 please” – a potem – „goworitie wy po russki?”. No ja trochę mówię, a jemu było łatwiej.

I to by było na tyle.
Andrzej Jamiołkowski z Olsztyna

Wszystkie zdjęcia wykonał Konrad Kozikowski z Krakowa

pl_PLPolski
Powered by TranslatePress