Zlot jachtów „Szlakiem Praojców”, rok 2002
X-te jubileuszowe spotkanie w Jastarni 8-9.06.2002 r.
Byłam na nim po raz pierwszy. Na miejsce dopłynęliśmy około godziny 14.30 w sobotę. Cumujących przy nabrzeżu jachtów było niewiele. Każdy z uczestników w swoim sprawdzonym gronie popijał piwko, konsumował jedzonko. Pierwsze wrażenie – ale nudno!
Zaczynamy! Zaczynamy!
Do godziny 18.00 – o której to zaczęły się konkursy sportowe było już nas znacznie więcej. Ale ciągle jeszcze nudnawo … a miało być tak fantastycznie (tak słyszałam wcześniej). Zlot nabrał rumieńców dopiero po rozpoczęciu konkurencji sportowych. Wówczas z jachtów wyległo rozleniuchowane towarzystwo – prawie całe rozleniuchowane – wyjątek stanowiły niebieskie mundurki tj. żeglarze z Polpharmy. Oni zwarci, gotowi kończyli rozgrzewkę przed konkurencją: „przeciągania liny”. Kurcze – opłaciło się, bo wygrali bezapelacyjnie. „Gryf” walczył dzielnie – całe 30 sekund. Tutaj apel do chłopaków – trenować, trenować, bo warunki ku temu by wygrać macie … oj tak.
Do czego służy bom?
Następna konkurencja – to walki na bomie. Widowiskowa bardzo w szczególności w wykonaniu kobiet. Nasza „reprezentantka” (jedyna dzielna kobietka) walczyła jak lew, uczepiona bomu wisiała niczym leniwiec na bomie jakieś 1,5 min. Ale chwali się za odwagę, tak trzymać Aniu – drugie miejsce też dobre. Wsród mężczyzn walka była zawzięta (oni to mają już w genach). Tutaj chętnych z naszego klubu było więcej m.in. Sławek, Marek, Tomek (więcej niestety nie pamiętam) – walczyli dzielnie – do walki finałowej zakwalifikował się Tomek – ale po małych niedopatrzeniach przez sędziego przegrał – a my z nim – bo kolejny szampan był nie dla nas. Dużo frajdy wszystkim sprawiła konkurencja: rzut na pachołek kołem ratunkowym (cięższego już nigdzie nie było). W tej konkurencji wzięło udział najwięcej osób. Oj ciężko było, koło za dużo ważyło, pachołek za daleko i tylko jeden … Honoru „Gryfu” bronił Robert z „Tauriego” prawie, prawie miał ten 0,5 l rum w ręku, ale znowu ktoś był lepszy – widać nie dane było nam się upić.
Bieg kapitanów i rum do zdobycia
Pozostała ostatnia konkurencja – bieg „kapitanów” poszczególnych jachtów z kubeczkami wypełnionymi wodą mineralną (nalepszą to jest Muszyną II) postawionymi na papierowej tacce. Nie wiem dlaczego w kubkach była woda – jak byłby rum napewno mniej by się wylało. W tej konkurencji walczył Stasiu z „Fernanda”, Maciek z „Pallasa” więcej nie pamiętam. I to właśnie między nimi trwała zacięta walka. Wygrał Maciek – prawda jest taka, że on był naszą ostatnią nadzieją na rum. Wygrał, co tu dużo mówić. Wystarczył doping i ustawiczne przypominanie mu o aromatycznym zapachu rumu. Na tym zakończyły się konkurencje sportowe. Na przyszły rok należy tylko dopilnować, aby było ich więcej, aby były bardziej urozmaicone – bo to właśnie one pomogły rozkręcić towarzystwo.
Ognisko z talonami
Po ciężkich zmaganiach fizycznych udaliśmy się „na pieczenie kiełbasek” (nie najgorszych, nie za dużych). Niektórym zapiekły się na przysłowiowy „amen” (w szczególności czarna kiełbaska Artura). Inni zapijając kiełbaski piwkiem (wydawanym na sławne talony) zajadali się w pośpiechu. Młode kobietki grając na gitarze (trochę za cicho – ale to zapewne z nieśmiałości) rozweselały towarzystwo. Szkoda, że osób chętnych do śpiewania było tak mało, bo wspólnego śpiewu bardzo brakowało – wszyscy tacy nieśmiali czy co? Wieczorkiem w portowym klubie dla chętnych dyskoteka. Mało nas tam było. I tu należy wspomnieć, że tej „trochę starszej młodzieży” nie zabrakło – oni dominowali na parkiecie – brawo za chęci i odwagę. Resztę wspólnego wieczoru i nocy każdy spędził w swoim „wypróbowanym” gronie. Podczas nocnego spaceru policzyliśmy ilość jachtów, które przybyły na zlot – według nas -44 szt. według organizatorów 46 szt. Czy to dużo nie wiem, bo nie mam odniesienia do poprzedniego spotkania.
Nowy dzień pod znakiem grochówki
Około godziny 12.00 w południe poczęstowano nas grochówką – całkiem dobrą. Po małym obiadku powoli zaczęliśmy klarować się do wyjścia. Podsumowując – było całkiem sympatycznie. Oczywiście są pewne sprawy wymagające udoskonalenia i dopracowania. Ale fajnie było popatrzeć na ten wspaniały sznur żegnających Jastarnię jachtów. Widok niezapomniany. Pozostaje tylko życzyć sobie do zobaczenia na kolejnym zlocie.
Prywatne regaty
Droga powrotna do domu zapowiadała się bardzo ciekawie. Wiaterek powiewał (wcale nie tak słabo). Widok płynących jachtów obudził w nas ducha rywalizacji. I wcale nie tak specjalnie (wcale) i niby tak od niechcenia już w porcie postawiliśmy spinakera. Oj pomógł bardzo. Udało się wyprzedzić kolejno wszystkie jachty (Oceanna – fajowy jacht, Umi, Tipi, Gerland, Woodka II (pierwszy jacht, który po nas „zapalił” spinakerka i wykazywał chęć rywalizacji), Andromedę, Fernanda itd. Nie było dla nas żadnej konkurencji. Jedynie na Oceannie (prowadzonej zresztą przez sympatycznego Pana – imienia niestety nie pamiętam – uzupełnię braki niedługo) zadziałała adrenalinka i też jakby od niechcenia zaczęła nas doganiać. Poświęcenie załogi „Oceanny” nie miało sobie równych. Na zmianę trzymano bosak wspierający spinakera. Widać, że łatwo nie było i niektórym rączki szybko „więdły”. „Główkę” w Gdyni po zaciętej walce minimalnie szybciej minął nasz „Pallas” – o taki mały kosmyczek włosów (radość wielka). Ale dla całej załogi „Oceanny” i prowadzącego sympatycznego Pana wielkie brawa, uściski i podziękowania, bo właśnie dzięki Nim ta droga powrotna nabrała „rumieńców”. Widać, że ludzie płynący właśnie na tym jachcie wiedzą co to znaczy wspólna, dobra zabawa. Mamy nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie sposobność by zmierzyć się z „Oceanną” – jachtem, który ostatnio wygrywa prawie wszystkie regaty. I tak minął kolejny weekend na morzu, gdzie byłoby nam lepiej niż właśnie tam …
Serdecznie pozdrawiam wszystkich uczestników X-go zlotu „Szlakiem Praojców”
Aleksandra Konnak