60 regaty GWG – relacja z pokładu „Mirabelle”

Tegoroczne, kultowe regaty Gryfu były dla mnie i mojego jachtu, praktycznie pierwszymi regatami sezonu. Sezon powoli dobiega końca a plany startów we wcześniejszych imprezach z różnych powodów nie wypaliły, falstartem było B8 gdzie jacht był nieprzygotowany, a liczne usterki przekonały do wycofania. Miałem nadzieję, że pogoda na GWG będzie podobna do tej z wcześniejszego weekendu, kiedy noce były suche i ciepłe. Prognozy jak się okazało trafne, jednak zapowiadały brak słońca i deszcz.

Start z Górek do Gdyni wykonaliśmy o 1130 trójosobową załogą, piękna pełnowiatrowa aura pozwoliła na przyjemną i szybką żeglugę pod spinakerem. Po dotarciu do Miasta z Morza przycumowaliśmy do burty znajomego jachtu i udaliśmy się na obiad. Później odbyła się szybka acz drobiazgowa inspekcja i po zdobyciu wszystkich ptaszków na checkliście mieliśmy jeszcze 1,5h do odprawy czyli czas na leżakowanie.

Około 1730 pirs gościnny mariny opustoszał, wszyscy śmiałkowie i amatorzy nocnego pływania wyruszyli w kierunku startu. Start rozstawiono wraz z boją rozprowadzającą kilkaset metrów na SE. Pod boją warunki do startu były nieco lepsze, wiatr był stabilniejszy niż przy statku komisji. Halsówka do boi rozprowadzającej była szybka. Za boją spinakery i  genakery poszły w górę. Nasz wiekowy spinaker nylonowo gumowy w kolorze pierwszych enerdowskich dresów, dał się ustawić do ostrzejszego kursu, niż tego zazwyczaj spinakerom dedykowanego. Żegluga była piękna i w dobrym kierunku. Szybkie, pierwsze jachty stawki dopłynęły krańca do cypla helskiego w tej konfiguracji żaglowej. Reszta była zmuszona wydostać się z osłoniętej części Zatoki halsując w warunkach niezdecydowanego w kierunku, wiatru. Nasz spinaker, mokry od deszczu wylądował w worku jeszcze daleko przed Helem, także w czubie nie szliśmy. Był to pierwszy etap który podzielił konkretnie całą wyprawę. Padająca mżawka a później mocniejszy deszcz, delikatnie chłodziły emocje. Gdy trawersowaliśmy helską latarnię, będąc na kursie N, wiatr wiał ze stabilnego kierunku i wraz z odkładaniem się na Władysławowo miarowo rósł na sile. Zachmurzone niebo przyczyniło się do szybkiego zapadnięcia ciemności. Przy tej aurze nawet dziesiątki kolorowych światełek nawigacyjnych nie wyglądały malowniczo, jak to bywa dla odmiany przy pięknej pogodzie. Do pławy zwrotnej żegluga była szybka i przyjemna pomimo deszczu. Im bliżej Władysławowa, zaczynały się pojawiać jachty, które już wracały po zdobyciu szczytu. Wiatr tężał, a świetlne falbanki wywijane przez lampy nawigacyjne jachtów idących na wiatr, mówiły że lekko z powrotem nie będzie. Przezornie przez zwrotem grot i genuę pomniejszyliśmy na pierwszy ref. Do pławy WLA dopłynęliśmy około 0015 osiągając prędkości około 7,5kts, natomiast po zwrocie, kierując się na wiatr pod falę, mieliśmy prędkość około 6,5kts. Decyzja o wcześniejszym zrefowaniu była trafna, wyprzedziliśmy kilka jachtów które redukowały żagle później w mniej korzystnych warunkach. Na wysokości Jastarni dało się odczuć że jeden ref to za mało, wybudowana wysoka fala czasem wpadała nam do kokpitu, natomiast ja zastanawiałem się „a w ogóle to co ja tu k…z robie i po co”. Ze względu na te mniej komfortowe warunki zafalowania i wiatr do lądu, powrotną trasę postanowiłem wykonać dalej od helskich plaż, co było taktyczną stratą, jednak zachowaniem bezpiecznym. Po Helu kierunek na metę był prosty i niemal fordewindowy. Prędkość mieliśmy dobrą i błędnie zrezygnowaliśmy z postawienia spinakera. Jakoś w połowie tej prostej trasy na podejściu pojawił się kontenerowiec, który zwolnił niemal do naszej prędkości, trochę nas przytrzymał po nieodpowiedniej stronie statkowej ruty, będąc na naszej nawietrznej. Gdy statek zabrał pilota na pokład, wszedł żwawo do portu i zabrał ze sobą wiatr. W kierunku mety bujaliśmy się na martwicy jakieś 40min, choć o tej porze inaczej mogłem postrzegać czas. Rozpaczliwym, rozhuśtanym wzrokiem patrzyliśmy na linię mety… gdy na chwilę ktoś włączył wiatr i pełnym bejdewindem po dziesięciu minutach żeglugi przecięliśmy ją o 0557. W marinie zafundowaliśmy sobie upragnioną kilkugodzinną kimkę by potem ruszyć do AKM na akcję osuszania.

Podsumowując tegoroczne regaty GWG dały pełną paletę wszelakich doznań, Neptun pozwolił na całkiem szybkie ukończenie trasy. Warunki były odpowiednie dla naszego jachtu, który bezawaryjnie odwdzięczył się dobrymi prędkościami. Odpadając na krańcu cypla mieliśmy zjazdy po 9kts.

Moja załogantka jeszcze przemyśli czy regaty nocne będą jej nowym hobby, jednak ja tę imprezę jak zwykle polecam.

Robert Napiórkowski z pokładu Mirabelle

pl_PLPolski
Powered by TranslatePress