2018 – 59. Regaty GWG – relacja z pokładu „Słoni” – Zbyszek Rembiewski
Kolejny raz, a jednak inaczej.
Kolejny start w moich ulubionych regatach (ile ja tych ulubionych mam?) Tak jak zawsze Tomek Konnak pisze we wstępie do nich: „nocna pora, trudna trasa wokół półwyspu, wczesnojesienna aura z nieprzewidywalną pogodą….”. No może w tym roku z tą nie przewidywalnością nie było tak źle. Prognozy mówią o słabych wiatrach przerywanych ciszami. Ale jedziemy, brać byka za rogi, licząc, że tym razem będzie to dobrotliwy Fernando. Załoga raczej jak na piknik żeglarski niż na regaty. Lechoo, właśnie po pierwszym samodzielnym rodzinnym rejsie, ale 0 regat w tym sezonie. Foka regatowego zobaczył pierwszy raz, jak go wyciągnęliśmy do zmiany. Grzegorz, pierwszy sezon na Słoni, ale już trzeci raz na pokładzie, w tym Regaty Jubileuszowe do Olands Sodra. Same overnightowe pływania, dobry zadatek. Last but not least, Martyna pierwszy raz na Słoni. Zaciąg z Gdyni, opływana już na kilku jachtach. Razem do kupy jak na wstępie, pierwszy raz spotkali się na pokładzie razem, czas na rejs zapoznawczy, ale płyniemy walczyć. Dojeżdżamy do Górek, zaopatrzywszy się na Stogach w świeże drożdżówki, Martyna już na pokładzie, szykuje herbatę. Okrętujemy się. Na wejściu topimy drożdżówki – dobrze się zaczyna. Dalej same przygody. Fok turystyczny nie chce zejść z masztu, tak się przyzwyczaił przez dwa miesiące turystycznego pływania. Jadę na górę. Zawsze lepiej być wciąganym, niż wciągać. Tam okazuje się, że fał kilka razy oplątany wokół mocowania sztagu – jakiś feler pracy górnego krętlika. Kończymy klarowanie do wyjścia wymianą akumulatora startowego z martwego na wiesiowego jeszcze w wieku przedemerytalnym. Wychodzimy na Gdynię w trójkę. By móc realizować dalsze lądowe plany na weekend potrzebuję samochód w Gdyni. W przelot lądowy ubrałem Grześka. Bądź co bądź z tego składu załogi pływał najwięcej. Wychodzimy. Wiatru wbrew prognozie całkiem sporo. Wychodzi jeden hals na Gdynię. Żeby się dobrze zaczepiła w łódkę, cały przelot steruje Martyna. W Gdyni standard. Cumujemy do burty jachtu bez załogi, przynajmniej nikt nie protestował, ale widać zapraszali, sądząc po wystawionych odbijaczach. Tratwa błyskawicznie narosła na nas do czterech jachtów. Idę dopełnić formalności i pobrać tracking. W Gryfie gorączkowa atmosfera, zgłosiło się 47 jachtów. Tomek zły jak osa, bo zamiast klarować łódkę, robi za organizatora. Odprawa i na wodę. Wiatr trochę siadł, ale ciągle ok trójki. Wystawiona długa linia mimo podziału na dwie grupy startujące. Pierwsze OPEN-y, widzę, że wiatr lekko odszedł w lewo. Korzystna zrobiła się strona od pinu. Przelatujemy linię startu na drugą stronę, trwa wieczność, ale się udało. Kawałek za pinem ósemka i na pełnej prędkości startujemy tuż przy boi na lewym halsie, dosłownie w sygnał. Komisja nadaje o jachcie na falstarcie, zastanawiamy się, czy to nie my, ale zaraz wycofują się z tego komunikatem „start czysty”. Podobnie robi Czarodziejka, ale inną taktyką, jadąc po linii plus zwrot. I praktycznie tylko oni byli zagrożeniem, że nas ktoś z prawohalsowych wytnie. Kurs prawie na górną boję. Nikt z prawohalsowych nie zmusił nas do zwrotu. Do boi wyprzedzają nas dwa-trzy najszybsze jachty, w tym świeżynka regatowa, Sun Fast 3200 Michała Śliwy. Po boi rozprowadzającej bajdewindowy żużel do cypla helskiego. Idzie całkiem szybko. Wyprzedza nas kolejnych kilka najszybszych jachtów: Goodspeed, Vatacha 2, Konsal, Dancing Queen, ale to dopiero tuż przed Helem. Czujemy, że jest nieźle. Cypel opływamy jeszcze przy świetle. Całkiem ciemno robi się gdzieś koło Góry Szwedów. Realizuję plan płynięcia przy brzegu. Ale nie wiadomo kiedy, gdzieś przy Jastarni jesteśmy już sporo w morzu. Wiatru za Helem wyraźnie mniej, ale jeszcze utrzymujemy prędkości między 3 a 4 węzły. Widać z AIS-a, że jachty przy brzegu idą szybciej. Tniemy hals do brzegu. Ale zabrakło konsekwencji. Z kolejnego halsu w morze już nie wracamy pod brzeg, licząc na zapowiadaną zmianę wiatru w kierunku południowym, a nawet wyczuwamy, że ona już się dzieje. To był błąd. Zmiana przyszła, ale trwało to na tyle długo, że jachty przy brzegu nam odjechały. Na boi zwrotnej do naszego niedawnego towarzystwa, Konsala, Vatahy, mamy już ok. 2 mil straty. Trochę to odrabiamy, stawiając od razu po zwrocie spina. Nasz malentas dzielnie ciągnie na wiatr, ale coraz bardziej nie ma co go wypełniać. Dziura wiatrowa najpierw siąga tych z przodu, dzięki czemu ich dojeżdżamy, ale kij ma dwa końce, doszła nas Czarodziejka i PorFavor. Tomek zmienia spina na tęczowego i o dziwo, przestaje nas wyprzedzać, ze dwie godziny płyniemy burta w burtę. Dopiero dalsze wygaszanie wiatru sprawia, że przewaga powierzchni spinakera pokonuje przewagę długości linii wodnej. Ale tak też mówi teoria, że przy małych prędkościach długość linii wodnej traci znaczenie, a decyduje powierzchnia zmoczona, a tej Tomek ma mniej. Dodatkowo trochę do nich tracimy, przeciągając jazdę na spinie, ale ryzyk-fizyk. Przycinamy blisko przy cyplu, dogania nas tam Hadar i Nauticus. Bardzo miło jak takie jachty wyprzedzają nas w 4/5 tych dystansu, o przeliczniku nawet nie ma co wspominać. Wychodzimy na Zatokę i kurs na metę jakieś 4 kable za Tomkiem, tuż za Hadarem i w oddali, ale prawie równolegle PorFavor. Morzy mnie sen, oddaję łódkę załodze z przykazaniem, że jak się obudzę, Czarodziejka ma być z tyłu. Chyba wstaję za wcześnie, ale są na trawersie. Machamy sobie z Asią. Do mety robimy całe 4 minuty przewagi nad nimi, a powinniśmy ok 50-ciu. Na Zatoce wiatr już nie fiksuje, może nie rewelacja, ale swoje ok. 4 węzłów idziemy. Do mety już bez niespodzianek. Przekraczamy ją o 1109 po 17 godz. od startu. Cumujemy na chwilę w Gdyni. Porzucam załogę i jadę w Polskę. W trasie dochodzą mnie sms-y z wynikami. Jest 3-cie w pierwszej grupie. Przed nami Smoke i Goodspeed z dużym dystansem, ale i my w bezpiecznym czasie przed SunFastem i Barakam-em. Jeszcze dostaję info o cumowaniu i klarze łódki w Górkach i GWG 2018 przechodzi do historii…